niedziela, 21 listopada 2010

Król...prezydent...władca...???

w dzisiejszym świecie, słowa król, prezydent kojarzą się nam chyba nie zbyt interesująco, tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę to co się dzieje w świecie, czy narodzie...jesteśmy tak bombardowani różnego typu informacjami, że one wręcz nas odstraszają i zniechęcają do dalszego zgłębiania informacji dotyczących osób które postawione są "nad nami" a tak to już jest, że ktoś nami musi rządzić, pomimo równości zawsze muszą być "wyżej" postawieni...
I teraz jak tu przeżywać dzisiejszą uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata, czy ta zbieżność terminów może być przyczyną zniechęcenia...Jezus Chrystus Król Wszechświata, ten który stworzył cały świat jest Jego Królem i Panem. Jest Panem mojego życia, jednak jest Królem Wielkiej Pokory, czego dowód mamy w dzisiejszej ewangelii..."Szydzili z Niego i żołnierze; podchodzili do Niego i podawali Mu ocet, mówiąc: «Jeśli Ty jesteś królem żydowskim, wybaw sam siebie»." /Łk 23, 35-43/ i może nie ma tego wprost, ale Jezus na te słowa tylko milczy, o jakże pokorny to Król, przykład na nasze czasy, zepsute czasy...gdzie pokora i cichość są raczej czymś głupim w oczach świata...
To dopiero przykład...Król bez tronu ale zamiast tego krzyż..., bez złotej korony ale za nią ciernie na głowie, bez berła ale z trzciną w ręku...czy taki Król może królować? o tak i nie tylko królować ON może mnie zbawić..."dziś ze Mną będziesz w raju"
A my??? a my tylko stoimy i patrzymy się jak opluwane jest Jego Królestwo, czy coś robimy, czy umiemy być ambasadorami Jezusowego Królestwa???
Jak jeszcze dużo brakuje mi do Jezusowej postawy...pamiętam jak idąc ze szkoły w sutannie, przechodząc przez pasy, mijało mnie dwóch młodych mężczyzn, przeszli obok mnie i splunęli przede mną, o jak się we mnie wtedy zagotowało...a gdzie pamięć o postawie Mojego Króla, pojawiły się nie potrzebne emocje, a gdzie ten pokój którego owocem powinno być raczej pobłogosławienie tych młodych ludzi a nie złorzeczenie...
Królestwo Jezusa nie jest z tego świata...ale z tego do którego zdążamy a którego bramy otworzył nam przez swoją śmierć i to było największe zwycięstwo TEGO Króla!!!

piątek, 19 listopada 2010

czy Bóg sędzia?

dziś na spotkaniu Wspólnoty Krwi Chrystusa powstała pewna kwestia, która jest nadal dość ciekawa. Chyba nadal boleje to co kiedyś uczyliśmy się w katechizmie..."że Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza a za zło karze" w mniemaniu wielu z nas do dziś w religijności naszej bardziej wypełniamy praktyki religijne tylko dlatego, że boimy się tego, że Bóg nas będzie karał...a zupełnie zapominamy o Bożym Miłosierdziu, o którym tyle przekazała nam s. Faustyna. Oczywiście Bóg jest sprawiedliwy i odpokutujemy za nasze grzechy, ale Boże Miłosierdzie jest nieogarnione i to właśnie ten przymiot Boga jest największy, przewyższający wszystko inne, i o tym zapomnieć nie możemy.
Mam świadomość tego, że każdy z nas nosi w sobie obraz Boga, i widzi Go po swojemu, i zależne jest to od wielu czynników jaki ja w sobie nosze obraz Boga, pamiętajmy o modlitwie o to, żeby ten Bóg objawiał się nam takim jakim jest naprawdę a więc kochającym i Miłosiernym Ojcem.
Wiele już razy w swoim życiu spotykałem się ze stwierdzeniem, że muszę tak robić czy inaczej bo jak tego nie zrobię to Bóg mnie ukaże, albo gdy coś nie pójdzie po naszej myśli, albo zachorujemy to się słyszy a bo Bóg mnie ukarał...nie ma nic bardziej mylnego. Bóg chce dla nas jak najlepiej, nie chce naszej zguby, kocha nas Miłością odwieczną a najlepszym tego dowodem jest to, że wydał za nas nędznych, swojego Syna Jezusa Chrystusa, jak bardzo musi nas kochać...On nie karze, co najwyżej dopuszcza na nas te może trudne sytuacje, choroby itp, itd...a najlepszym tego obrazem jest Hiob...
Panie przymnóż mi wiary, abym umiał Cię kochać...

wtorek, 16 listopada 2010

Święto NMP Ostrobramskiej - Matki Miłosierdzia...kocham Cię Maryjo...

Niesamowicie mnie dziś poruszyła ewangelia z dzisiejszego święta, a dokładnie scena zwiastowania NMP, i tak rozważając te słowa stwierdziłem, że można tą ewangelię nazwać ikoną Matki Bożej Miłosierdzia...w tej ewangelii Maryja jest zadumana, rozważająca słowa Archanioła, "jakże się to stanie, skoro nie znam męża?", "niech się tak stanie", w końcu "oto ja służebnica Pańska"...w tym fragmencie" nie ma" Jezusa, Maryja dopiero się dowiaduje, że będzie Jego Matką, zgadza się, wypowiada swoje FIAT...jest dla nas wzorem posłuszeństwa Bożemu głosowi. Weźmy teraz ikonę dnia dzisiejszego Matki Bożej Miłosierdzia, Maryja przedstawiona jest sama bez Jezusa, czyż nie zaskakujące podobieństwo? Jej twarz jest zamyślona...ręce złożone w geście zatroskania, ale i przyjęcia, godzenia się z Bożą wolą, uległości wobec niej...te dwie "ikony" ewangeliczna i obrazu są niesamowicie do siebie podobne, i tym podobieństwie piękno ich się jeszcze bardziej uwidacznia...
W dniu dzisiejszym dostałem piękny prezent od Matki Bożej, w postaci 7 osób z naszej parafii, które założyły w mojej intencji Apostolat Margaretki, jest to modlitwa codzienna do Matki Bożej, wywodząca się z Medugorie, każdego dnia poszczególna osoba modli się w intencji swojego kapłana. Chyba nie mogła mi Matka Boże zrobić większego prezentu w dniu swojego święta, a ja Jej dziękuję za takie oddane osoby, które podejmują ten trud modlitwy i ofiary. Matka Boża pobudzając do tego żeby taki ruch powstał miała na myśli wspieranie modlitewne kapłanów, jest to ruch szczególnej modlitwy za kapłanów, i za takich ludzi Bogu niech będą dzięki. Dla mnie szczególnie jest to ważne, gdyż mam świadomość, że bez modlitwy nawet nie ma co marzyć o świętości, a gdy ma się wsparcie swoich parafian i nie tylko to daje siłe do niesienia krzyża codzienności...

poniedziałek, 15 listopada 2010

jak drobiazg może ucieszyć...

Niedziela, dzień pracy dla kapłana się zakończyła...w sumie może nie zmęczony ale też i nie wypoczęty... :) mieliśmy dziś gości w parafii, zespół muzyczny Misjonarzy Werbistów, dali czadu bracia, muszę powiedzieć że się wybawiłem nawet...wiem, że była to tylko namiastka tego co dzieję się na liturgii misyjnej ale i to było cudowne...
Jednak popołudnie okazało się jeszcze bardziej przyjemniejsze, odwiedził mnie mój Przyjaciel, który w Olsztynie jest tylko co kilka tygodni, niby nie ma w tym nic nadzwyczajnego, ale wiedząc że przyjechał na bardzo krótko, nawet nie myślałem, że uda nam się spotkać...i to jest właśnie ten drobiazg, który był najmilszym akcentem dnia dzisiejszego, który sprawił mi ogromną radość...bo nawet chwila spędzona w obecności bliskiej osoby, jest jak wieczność...

sobota, 13 listopada 2010

"Nie mów o Bogu, zanim ludzie nie pytają, ale żyj tak , aby pytali".

od dwóch dni te słowa które zamieściłem w tytule bloga a wzięte z jednego z komentarzy nie dają mi spokoju :)tzn. cały czas o nich myślę...
Cały czas swoim życiem kapłańskim powinienem świadczyć o Chrystusie, i to bez względu na to czy jestem "w pracy" czy jestem w sutannie czy bez niej...Postawa moja powinna być właśnie taka, że ludzie patrząc powinni pytać o Boga, swoją postawą powinienem pociągać do Boga, tak bardzo chciałbym umieć bez reszty żyć dla Boga nie zostawiając sobie żadnej furtki...a to też ludzkie, że chcielibyśmy coś mieć z tego świata...a to nie dla nas...bo przecież "Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć." (1 Kor 1:27)
Staram się zawsze być w sutannie, niejednokrotnie w swoim życiu czy to zakonnym czy teraz kapłańskim doświadczyłem tego, że właśnie habit czy sutanna doprowadziła do mnie ludzi potrzebujących modlitwy, wsparcia, rozmowy...pamiętam taką sytuację, kiedyś szedłem po mieście i zaczepiła mnie starsza pani, z płaczem powiedziała, że właśnie wyszła ze szpitala i zostawiła tam męża u którego stwierdzono raka, stan ciężki, chwilę porozmawialiśmy i tylko prosiła o modlitwę, ta rozmowa jak sama stwierdziła dla niej była czymś kojącym, a dla mnie świadectwem tego, że gdybym był bez sutanny ona nigdy by do mnie nie podeszła...i takich sytuacji już miałem wiele, dla mnie takie momenty też są bardzo ważne i budujące...
Niektórzy chcąc się usprawiedliwić że nie chodzą w sutannie tłumaczą,że nie szata czyni kapłanem...pewnie tak, ale w dzisiejszym świecie uważam że właśnie świadectwo tego, że nie wstydzę się pokazywać kim jestem to jest to czego oczekuje ode mnie Chrystus, chociaż i z tego powodu doświadczam nieraz przykrości, ale i sam Mistrz cierpiał...codziennie proszę o siłę abym umiał iść pod prąd tego świata...

piątek, 12 listopada 2010

moje świętych obcowanie...

wczoraj wieczorem po dość długim czasie przyjechałem do domu rodzinnego, już nie chodzi o odpoczynek ale 1 listopada minął a ja nie odwiedziłem grobów swoich najbliższych i dopiero dziś odwiedziłem moją Babcie i Prababcie. W uroczystość Wszystkich Świętych była taka piękna pogoda,że aż żałowałem że nie mogę pochodzić po cmentarzu, tak bardzo lubię spacery wśród mogił tych znanych i nie znanych...
Dziś mogłem w końcu pojechać, pomodlić się zapalić znicz...i powspominać te wspólnie spędzone chwile z Babcią, jako że chodziłem do szkoły w Ornecie po lekcjach zawsze mogłem zajść do Babci i czekał na mnie ciepły obiadek :) miłe słowo...dlatego śmierć Babci przyszła tak niespodziewanie i nagle...zawsze kiedy stoję nad Jej grobem przychodzą wspomnienia, rozmawiam z Nią bo wiem, że mnie słyszy i się za mną wstawia, taka jest nasza wiara, wiara w świętych obcowanie i w to, że nasi zmarli żyją innym życiem wpatrując się w Boga tego który daje życie i kiedyś wskrzesi nasze ciała do życia w chwale...
Wieczny odpoczynek racz im dać Panie a światłość wiekuista niechaj im świeci


list od Boga, Który jest moją Miłością...

od dwóch tygodni w czwartkowe wieczory spotykam się jako opiekun ze wspólnotą Krwi Chrystusa, jest to mała grupka osób, ale za to o wielkich sercach, zakochanych w Bogu. Niby nic nowego, spotykamy się, wspólnie modlimy, wielbimy Boga i rozważamy Słowo Boga, staramy się żyć Słowem Życia, i to jest to co mnie chyba najbardziej zauroczyło, pociągnęło...jako kapłan starałem się "karmić" Bożym Słowem każdego dnia, ale we wspólnocie jeszcze bardziej Je przeżywam, staram się wcielać Je w życie, no i przede wszystkim dzielenie się tym Słowem z braćmi i siostrami (no może w naszym przypadku z siostrami), dziwne ale od dwóch tygodni na nowo, z jeszcze większą gorliwością żyję, odkrywam to co Bóg do mnie kieruję...to Słowo odbieram jak "list" do mnie...od samego Boga, który chce mi tyle powiedzieć, ale najbardziej to, że mnie kocha Miłością przeogromną, że umarł na krzyżu właśnie za mnie, że w Jego oczach jestem jedyny i niepowtarzalny.
W dzisiejszym świecie nie jest to takie proste, wcielić w życie tak radykalnie słowa Jezusa, które są przecież wymagające...ale wiem, że przy odrobinie chęci i pragnienia wszystko jest możliwe...wszystko mogę w tym Który mnie umacnia!!! 

środa, 3 listopada 2010

Samotność jest przedsionkiem śmierci

Przeczytałem dziś cytat, który umieściłem w tytule...i może gdyby nie przeżywane w ostatnich dniach tajemnice, wspomnienia bliskich zmarłych to może bym nad tym cytatem przeszedł obojętnie.
Ale coś w tym jest, naprawdę...i samotność ( mam tu na myśli swoją, kapłańską samotność...) umiejętnie przeżywana, i śmierć jest przebywaniem, zmierzaniem ku Bogu. Wszystko zależy od naszego punktu widzenia. Bo przecież może być samotność niszcząca a może być samotność budująca, i właśnie ta druga jest zachwycająca, bo własnie w samotności odnajduję Boga - mojego życia, i w tej samotności mogę prowadzić z NIM dialog, możemy na nowo się odnajdywać. Pewnie, można uciekać przed samym sobą, przed byciem ze sobą sam na sam, przed byciem z Bogiem...doświadczenie mojej przeszłości pozwala mi delektować się ta SAMOTNOŚCIĄ  w której odnajduje TEGO Który jest sensem mojego życia. Ileż radości jest w tym, że mogę z NIM i tylko z NIM prowadzić dialog mojej duszy w ciszy mojego kapłańskiego życia...jestem dla Niego a ON jest dla mnie. 
Podobnie śmierć, jest przecież nieodłączną częścią a w sumie zakończeniem naszego ziemskiego życia. Nie jest łatwa do pojęcia, nawet dla mnie wydawać by się mogło mającego do czynienia z nią dość często, poprzez posługę kapłańską...i śmierć może być czymś pięknym, jeśli nasze życie było piękne, przeżyte wraz z tym Który jest Panem życia i śmierci. Nie myślę tutaj o emocjach, które towarzyszą nam przy śmierci ale o tym czym ta śmierć jest, znamy przecież tyle jej określeń - brama, droga do wieczności, wieczny odpoczynek itp. I w odróżnieniu od samotności, śmierć jest już całkowitym zjednoczeniem człowieka z Bogiem, dlatego tak ważny jest moment śmierci, ta chwila w której opowiemy się za albo przeciw Miłości...
Obyśmy w tym najważniejszym momencie (wbrew pozorom) naszego życia mieli przy sobie Tą która jest naszą Niebieską Matką i żebyśmy w końcu usłyszeli "Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego..."


poniedziałek, 1 listopada 2010

‎"NIE LĘKAJCIE SIĘ BYĆ ŚWIĘTYMI !" JP II

1 listopada chyba za bardzo się nam "wbił" w świadomość jako dzień smutny, melancholijny, pełen zadumy...i po części tak jest z tej racji że wtedy kiedy rzeczywiście wspominamy naszych bliskich zmarłych to już jesteśmy w pracy i mało się myśli o tym...
I tak już się utarło, że w tym z jednej strony radosnym dniu kiedy obchodzimy Uroczystość Wszystkich Świętych, tych których Kościół wyniósł do chwały ołtarzy ale i tych którzy są takimi "cichymi" świętymi i którzy się cieszą oglądaniem Boga, jednocześnie udając się na groby naszych bliskich tak jakby kumulujemy tajemnicę tych dwóch dni w jeden...
Jan Paweł II w jednej ze swoich homilii będąc w Polsce, powiedział do nas "Nie lękajcie się być świętymi!" dla nie jednego śmiertelnika wydaje się to być wielką abstrakcją, w dodatku nigdy nie osiągalną...dlaczego???
Pewnie, gdy wpatrujemy się w Świętych, którzy są kanonizowani, beatyfikowani to nas może przerazić, jak ja mogę taki być ze swoimi wadami, słabościami....ale za rzadko wczytujemy się w życiorysy tych świętych a wtedy byśmy zobaczyli, że niejednokrotnie było tak, że różnie wyglądało ich życie. Pierwsze co nasuwa się od razu postać św. Augustyna, jego życie... do momentu wymodlonego przez matkę nawrócenia aż po zdanie: "Niespokojne jest serce moje, dopóki w Tobie nie spocznie."
Tak, tak ja też mogę być świętym, tylko muszę tego pragnąć. W Piśmie Świętym też znajdziemy zachętę... 

„Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty!” (Kpł 19, 2)

Dlaczego się tak bardzo tego boimy? a może wstydzimy? tak mało o tym mówimy...pragnę być święty, pragnę do tego dążyć, chociaż mam świadomość moich słabości, ale przecież każdy je ma...
Świętość nie jest zarezerwowana dla księdza, osoby konsekrowanej ale także dla męża, żony, ojca, matki itd...nawet w ostatnich czasach mamy tego wspaniałe przykłady ( św. Joanna Beretta Mola )
Świętym być tzn. płynąć pod prąd...pod prąd dzisiejszego świata, nie jest to łatwe, chociażby nawet ze względu na silne "wiry" ale można. Dlatego wytężając siły każdego dnia nie lękam się starać dążyć do świętości...by móc kiedyś powiedzieć: niespokojne było moje serce, dopóki nie spoczęło w Tobie mój Boże...

ps. wielką pomocą w drodze do świętości jest posiadanie świętych Przyjaciół, chociażby swojego świętego Patrona, może warto nawiązać taką relację, jeśli jeszcze tego nie zrobiłem? :)

nawet ciekawość może zbawić...

zastanawiające prawda? a niejednokrotnie słyszeliśmy że "ciekawość to pierwszy stopień do piekła"... a czytając ewangelię z dzisiejszej niedzieli to własnie ta ciekawość pozwoliła Zacheuszowi dojść do poznania Jezusa, dojść do zbawienia...
Z przekazu ewangelii wiemy, że Zacheusz był człowiekiem niskiego wzrostu a tłum go ograniczał, nie pozwolił zaspokoić ciekawości ujrzenia Jezusa, dlatego wdrapał się na drzewo. My też jesteśmy łasi na wszelkiego typu cudowności, nasza ciekawość nie raz sięga zenitu gdy tylko słyszymy że coś się wydarzyło...nie raz słyszałem takie stwierdzenie, że gdybym zobaczył Jezusa wtedy na pewno bym uwierzył, jednak chyba nie zawsze jest to dobrze ukierunkowana ciekawość. Jednak to co było na początku u Zacheusza tylko pragnieniem zaspokojenia ciekawości ujrzenia Mistrza przerodziło się w spotkanie z Nim które doprowadziło go do Prawdy. Z człowieka grzesznego staje się tym którego zbawienie staje się udziałem. Gdy Jezus zapragnął przyjść do jego domu, tym samym spowodował że ten uczynił refleksję nad swoim grzesznym życiem i postanowił je zmienić.
My także " w świecie poszukiwań cudowności" szukajmy prawdziwego Jezusa, który przychodzi właśnie do mnie poranionego przez grzech, słabego człowieka aby mnie przemienić, aby dać się poznać i pogościć się w moim sercu... To Jezus do mnie mówi "dziś muszę się zatrzymać w Twoim domu" zaprośmy Jezusa do naszej codzienności... a zaproszenie to prędzej czy później wyda obfite owoce.