poniedziałek, 27 grudnia 2010

hej kolda, kolęda...hej kolędy to czas.

Po jednodniowym, świątecznym pobycie w domu rodzinnym wróciłem, naładowany, wypoczęty do nowego wyzwania jakim jest wizyta duszpasterska. Choć nie jest to łatwy czas, ale dla mnie piękny, czas niesienia Boga tam gdzie być może o nim zapomniano, a może wogóle jest On mało znany. Pierwszy dzień kolędy za mną, nie powiem jestem trochę zmęczony, ale jak ja to mówie, jest to pozytywne zmęczenie. A te spotkania z parafianami są zawsze czymś budującym, dla obu stron. I pomyśleć, że od rozmowy o domowych pupilach, zwierzątkach można dojść do Pana Boga, i to jest najpiekniejsze, że ten ciekawy czas można tak przeżyć, omadlając tych do których Bóg mnie posyła i nieść Boga do mieszkań tych których się odwiedza.

sobota, 25 grudnia 2010

Boże Narodzenie - w samotności i ciszy Bóg ciebie lepiej usłyszy

Po krótkiej nocy, wcześnie rano zacząłem dzień, który zapowiadał się bardzo pracowicie i teraz pod koniec dnia czuję, że taki był...po całym dniu pracy, ale i spotkania z zaprzyjaźnioną Rodzinką mam czas na chwile refleksji, w końcu trochę czasu na bycie z Bogiem sam na sam, w mojej samotni...po mszach wyszedłem na spacer z Remikiem i mało brakowało a bym się poddał pogrążającej samotności, widząc w oknach światełka choinek, puste ulice, w końcu są święta i to święta rodzinne. W takich chwilach wspominam, jak za dziecięcych lat w gronie rodzinnym spędzaliśmy święta u babci, było nas bardzo dużo, to dopiero była wigilia, coś niesamowitego.
Po ludzku patrząc wizja pustego mieszkania w takim dniu może być przerażająca, ale przecież nie jestem sam...a może w końcu to dla mnie szansa na to, aby poadorować Dzięciątko Jezus, w ciszy swojego mieszkania, w ciszy swojego serca.
Pamiętam, jak czytałem pewną książkę której cytaty tak mi się podobały, że je sobie wypisałem, teraz chyba pasują do sytuacji...: "Jako kapłan mam być w szczególnej łączności z moim Panem i Bogiem - Jezusem Chrystusem, a jeśli jestem w łączności z Nim samym, to jakże mógłbym być samotny..."
Święta są pięknym czasem, czasem spędzanym w gronie rodzinnym, ale to już nie dotyczy kapłana. Po takich uroczystościach, po Pasterce, czy Rezurekcji ludzie wracają do siebie, by świętować i cieszyć się w gronie najbliższych, w rodzinie. A ja wracam do swojej samotności, by świętować razem z Bohaterem tego święta. Jest to coś wspaniałego, ale na pewno nie jest to łatwe. Proszę Boga, żebym nigdy od Niego się nie odłączył.
"Człowiek powołany do wyłącznej służby Bogu może być szczęśliwy tylko w tej służbie i złudne byłyby tęsknoty za czymś innym. Za czymś, do czego powołani są inni"

"A Słowo Ciałem się stało"

Wczorajszy dzień upłynął tak szybko, że nie zdążyłem się obejrzeć a tu przyszła chwila żeby zasiąść do wigilijnego stołu. Wigilia na parafii na pewno nie jest tym samym co w rodzinnym gronie, ale jest tez spotkaniem we wspólnocie braci w kapłaństwie i Sióstr zakonnych które pracują w parafii. Jest to też piękny czas wspólnej modlitwy, śpiewu kolęd, prezentów i wieczerzy. We wspólnocie zakonnej jeszcze inaczej to przeżywałem, może dlatego, że z dala od rodziny, od najbliższych. Tu rodzina jest nie daleko, tym bardziej że już ich odwiedziłem, przełamaliśmy się opłatkiem. Ten dzień jest szczególnym czasem w roku, może do końca też go nie wykorzystuje, ze względu na to, że jest też trochę zabiegania wokół liturgii, organizacji a i spowiedzi tez mamy w tym czasie sporo.
Odwiedziłem też w tym pięknym dniu mojego Przyjaciela w Jego rodzinie, było to dla mnie też bardzo szczególne doświadczenie, które pokazało mi jak bardzo zbliżają takie momenty, utrwalają więzi przyjaźni, wspólnie zasiąść do stołu, przełamać się opłatkiem itp.

piątek, 24 grudnia 2010

Wigilia Świąt Bożego Narodzenia

Kochani, każdemu z Was życzę obfitych łask od Dzieciątka Jezus. Niech miłość która narodziła się w betlejemskiej grocie, na nowo niech się odradza każdego dnia w naszych sercach.
ks. Karol Krukowski

czwartek, 23 grudnia 2010

czas radości..., czasem smutku...?

dzień, jak co dzień, chociaż nie do końca, już jutro wigilia Bożego Narodzenia. rano wyjechałem do miasta na drobne zakupy, i pewnie bym jeszcze tak do południa pochodził po mieście, gdyby nie telefon od proboszcza i wezwanie do chorego z wiatykiem i namaszczeniem. Wróciłem z miasta, ubrałem się, wziąłem Najświętszy Sakrament, oleje i wyszedłem, jednak nie miałem świadomości co mnie czeka, jak dużo do myślenia da mi to spotkanie. Na miejscu zastałem mężczyznę w sile wieku, z rakiem mózgu, w sumie w stanie agonii, jednak na tyle miał jeszcze świadomości, że zdążył się wyspowiadać, przyjął Komunię św. i namaszczenie. Widok jednak był bardzo smutny, widać było, że odchodzi i gaśnie w oczach. Gdy wracałem do domu, na ulicach panował jak zwykle w tym czasie przedświątecznym gwar, zabieganie, ale i radość z nadchodzących dni świątecznych. Jednak uświadomiłem sobie żegnając się z rodziną opiekującą się swoim chorym mężem, ojcem że ten czas nie jest dla nich czasem radosnego oczekiwania na przyjście Zbawiciela, mają świadomość, że tracą kogoś bliskiego. To nie jest łatwe doświadczenie, tym bardziej, jeśli nie jesteśmy na to przygotowani. Jak bardzo bolesne musi być to doświadczenie...a my, żyjący z boku, nawet nie wiemy co się wokół nas dzieje, ktoś się rodzi i ktoś umiera. Dla jednych ten czas będzie czasem radości a jednocześnie ten sam czas dla innych będzie czasem żalu, łez...chociaż każdego z nas to czeka, żyjemy tak jak by to nas nie dotyczyło. Dziękuje Bogu, że w powołanie kapłańskie wpisane jest i takie doświadczenie, doświadczenie towarzyszenia umierającym , chorym. To uczy pokory i wartości życia. Jak często zdarza nam się narzekać na swoje małe choroby, dolegliwości gdzie może z boku, za ścianą ktoś naprawdę cierpi. a my zaślepieni swoimi sprawami nie potrafimy zauważyć cierpiącego Chrystusa w drugim człowieku.

środa, 22 grudnia 2010

adwentowe oczekiwanie, czy zabieganie?

Przeraziłem się wczoraj jak na chwile zajechałem do jednego z olsztyńskich marketów...poprostu po tym co tam zobaczyłem stwierdziłem, że adwentowe oczekiwanie zamieniło się w coś komercyjnego, mikołaje, chodzące aniołki sprzedające opłatki (zresztą pewnie nie poświęcone nawet, bo po co...!!!), bąbki, choinki i to wszystko już od 2 listopada, a gdzie to radosne oczekiwanie na przyjście Zbawiciela? nie ma oczekiwania, jest zabieganie, a nawet szalony galop za gadżetami, zakupami...w tym wszystkim zatracamy coś najistotniejszego. Tak jak dwa tysiące lat temu i dziś Chrystus się rodzi nie zauważony, w "żłobie" gdzieś obok naszych miast i wiosek, a nie w naszym życiu, nie w naszym sercu...
Podobna gonitwa wkrada się do życia duchowego, te kolejki przy konfesjonałach, nie przygotowane, a jeśli już to na szybkiego spowiedzi, to jest smutne, że nawet raz na pół roku nie potrafimy wziąć się w garść i przygotować solidnie rachunek sumienia. A Jezus chce się narodzić nie gdzieś na uboczu, On chce się narodzić w moim sercu. Marana tha!!!

poniedziałek, 13 grudnia 2010

myśl dnia...a w zasadzie wieczoru

"od tego czy kapłan ma czas, zależy jego relacja z Bogiem"
te słowa mogą być swoistym rachunkiem sumienia kapłańskiego...co prawda wpadły mi w ręce akurat po spowiedzi ale zawsze lepiej późno niż wcale, ale przed następną spowiedzią akurat jak znalazł. Zapisałem to zdanie uczestnicząc w "szkole dla spowiedników" na jednej z konferencji, ale dziś mnie uderzyły szczególnie, i dały dużo do myślenia. Chociaż już niejednokrotnie przekonałem się, że jeżeli Boga nie postawie na właściwym miejscu to wszystko inne zaczyna być nie na właściwym miejscu. Wystarczy, że zaniedbam moją relację z Bogiem, wszystko zaczyna się dokumentnie powalać...i to jest prawda. Gdy dzień zacznę z Bogiem wszystko inaczej wygląda, wtedy wszystko jest przepełnione Bożą obecnością, gdy w ciągu dnia z Nim rozmawiam, dzień jest bardziej radosny, gdy rozmawiam z Nim na spacerze, wszystko wokół budzi podziw i dziękczynienie a gdy kończę z Nim dzień wtedy jestem spokojny gdy wkraczam w moją "małą" śmierć...jeżeli dzień jest przeplatany modlitwą wtedy na wszystko znajduje czas, wbrew pozorom, że można "tracić" czas na modlitwę i wtedy się nie wyrobić z obowiązkami...nie ma nic bardziej mylnego, jeżeli ułoże tak dzień że spotkam w nim Boga to wszystko co zaplanowałem a nawet więcej uda mi się zrobić.
Te słowa uzmysłowiły mi, jak często bezmyślnie mówię..."nie mam czasu" bo... a może to wtedy sygnał do tego, że coś nie tak jest w relacji z Tym o którym wiem, że mnie kocha?

wtorek, 7 grudnia 2010

"zabłąkana owieczka" - czyli ja, Ty..., my...

czy słowa dzisiejszej ewangelii nie są radosne? czy nie napawają optymizmem? za każdym razem kiedy czytam, rozważam te słowa, zawsze moje serce się raduje. Bóg tu przedstawiony jest jako Dobry Pasterz który gdy tylko zauważy, że jedna z jego owieczek się zagubiła, to zostawia te które są i idzie na poszukiwanie tej jedynej...
Każdy z nas potrzebuje kogoś Kto pokieruje jego życiem, potrzebuje pasterza, szczególnie w dzisiejszych czasach w miejsce Dobrego Pasterza próbują się wkraść pseudopasterze, którzy pod przykrywką dobra, sprowadzają nas na manowce naszego życia, którzy pragną naszej zguby, nie potrzeba sekt, wystarczy ktoś kto próbuje nam wmawiać, że to co złe to jest dobre itp. albo ktoś kto chce nami manipulować, oj a takich nie brakuje...a iluż idoli chciałoby zauzurpować sobie prawo do naszego życia, kierowania nami??? wmawiania nam co jest na czasie itp. w rezultacie tylko Bóg może zaspokoić pragnienia naszego życia, tylko ON może kierować naszym życiem o ile my tego chcemy? On dobry Pasterz zawsze kiedy tylko się gubie, kiedy tylko gubie drogę prowadzącą do Niego, wychodzi mi naprzeciw i zostawia całe stadko, żeby mnie, zabłąkaną owieczkę znaleźć...
Dobrze wiemy, że nie dużo trzeba w dzisiejszym świecie żeby pobłądzić...tylko Jezus wyznacza właściwy kiedunek.