czwartek, 13 stycznia 2011

"pokolędowe" refleksje... cz. I - ŚMIERĆ

Minęło ponad dwa tygodnie od rozpoczęcia wizyt duszpasterskich po domach naszych parafian. Czas szczególny, i bardzo bogaty w nowe doświadczenia. Tak bardzo się cieszę, że mam dużo czasu na to, żeby móc porozmawiać z parafianami o ich problemach, troskach dnia codziennego i wprowadzać w to wszystko Chrystusa. Każde odwiedziny są szczególne, każde coś wnoszą w moje życie, w moją posługę kapłańską i doświadczenie.
Niniejszą notką chciałbym rozpocząć mini-cykl refleksji, które snuję po wielu spotkaniach w czasie kolędy, w czasie rozmów z parafianami.
Jednym z wielu tematów podejmowanych w czasie swoich spotkań kolędowych jest śmierć, skąd się wzięła, dlaczego nas dotyka i dlaczego za wcześnie...
Z katechizmu pamiętamy, że śmierć jest rozłączeniem duszy od ciała. W encyklopedii wyczytamy, że śmierć jest ustaniem wszelkich procesów życiowych komórek. Każda z definicji jest prawdziwa. Jednak dla człowieka wierzącego to pojęcie jest o wiele głębsze. Można powiedzieć, że śmierć dla chrześcijanina jest drogą zmierzającą ku Chrystusowi, ku życiu wiecznemu. Jest drogą bez powrotu, w jednym kierunku. Umieramy już od momentu urodzenia. Każdy przeżyty dzień przybliża nas nieuchronnie do tego dnia w którym staniemy przed Obliczem Najwyższego z bagażem naszych doświadczeń, grzechów i Miłości. Nie ma (oprócz Boga) większej tajemnicy w naszej wierze. Ten moment dla wielu z nas jest jednym z najgorszych momentów na wspomnienie których czujemy gęsią skórkę...jednak jest czymś nieuchronnym. Jeśli się urodziliśmy musimy też i umrzeć.
I to jeśli nawet do końca tego nie rozumiemy przyjmujemy w miarę bez zastrzeżeń. Jednak najwięcej kontrowersji budzi tzw. przedwczesna śmierć...i tu w rozmowach jest chyba najwięcej pretensji do Boga, do drugiego człowieka, w końcu do samego siebie. Niejednokrotnie spotkałem się z takim stwierdzeniem, że czemu Bóg zabrał go ( ją ) tak wcześnie...przecież mógł/mogła/ jeszcze pożyć. I to jest takie nasze ludzkie myślenie. Zapominamy o tym, że Bóg widzi całe nasze życie, my tylko widzimy do "pierwszego zakrętu" wie co dla nas w danym momencie jest najlepsze. Jednak dla każdego pożegnanie z kimś bliskim, nawet jeśli się jest wierzącym nie jest czymś łatwym. Są łzy, pretensje. Wiem jak sam przeżyłem śmierć babci. Było to dla mnie trudne doświadczenie. Wtedy też chyba najbardziej doświadczyłem czym jest samotność kapłańska, kiedy to nad grobem wszyscy wokół mieli w kimś wsparcie w żonie, w mężu...ja stałem sam ze swoim bólem, który ściskał serce. I pewnie każdy przyzna racje, że tak myślimy, że kiedy by śmierć nie przyszła to zawsze będzie za wcześnie... jednak w tym wszystkim warto zaufać Bogu.
Na zakończenie chciałbym przytoczyć słowa Anny Świderkówny nieżyjącej już wybitnej biblistki.
"Bóg lepiej wie, jak długo mamy żyć.
Każe nam podejmować całe mnóstwo decyzji,
ale o tym jednym sam decyduje.
Dlatego właśnie nikt nie umiera
za wcześnie ani za późno - może na tym polega grzech samobójców.
Jestem pełna podziwu dla niewierzących,
którzy przyjmują śmierć ze spokojem, czasem z bohaterstwem,
Natomiast człowiek, który uważa się za wierzącego,
powinien wiedzieć, że jest to spotkanie z Miłością."

wtorek, 4 stycznia 2011

kolędy...ciąg dalszy /odsłona druga/

Jakąś godzinę temu wróciłem z wizyt duszpasterskich, dziś to chyba sam siebie przeszedłem :) od godz. 16.00 odwiedziłem 14 rodzin i skończyłem ok 21.30. Ale jestem zadowolony, może trochę zmęczony...widzę, że im więcej mogę poświęcić czasu dla tych których odwiedzam tym większą czuję satysfakcję. Każde odwiedziny to cenne doświadczenie Boga w radościach rodziny, w ich troskach codzienności ale i uczestniczenie w ich cierpieniu. Nawet nie raz trzeba umieć pomilczeć wraz z nimi, w obliczu niedawnej śmierci kogoś bliskiego, nie jest to łatwe. Nieść Chrystusa w każde odwiedzane mieszkanie to moje największe pragnienie.