wtorek, 1 lutego 2011

"pokolędowe" refleksje... cz. II - ŚMIERĆ

minęło trochę czasu od mojej ostatniej notki...rzeczywiście ten szczególny czas w roku liturgicznym Kościoła, czas po Bożym Narodzeniu jest czasem intensywnej pracy dla kapłana na parafii. Kolęda na dobre się rozkręciła, codzienne spotkania z ludźmi każdego dnia mnie zaskakują. Nie raz rozmowy same się "nakręcają" a bywa i tak, że sam je nastawiam na odpowiedni tor...Smutne jest to, że nadal pomimo obszernego listu, który przygotowałem do naszych wiernych z wyjaśnieniem czym jest kolęda i jaki jest jej cel, to wielu ludzi niestety ciągle traktują tą jedyną okazję do tego, żeby wykorzystać obecność kapłana w ich domu na rozmowę o życiu, problemach dnia codziennego, troskach i radościach,jak przykry obowiązek.
Zadziwia mnie to, że w rozmowach o śmierci tyle uwagi się poświęca śmierci ciała, ...jakie to straszne, że musimy umierać, zostawiać to wszystko co przez całe życie nagromadziliśmy, zostawiać naszych bliskich... itp. a mało uwagi się poświęca na śmierć duszy, która niejednokrotnie ma miejsce na porządku dziennym. Mam tu na myśli grzech ciężki, w ogóle grzech. O tym chyba mało kto pamięta, że grzech przecież jest "umieraniem duszy", zabijaniem mojej relacji z Bogiem...rzadko kiedy się o tym mówi. Grzech jest ponownym krzyżowaniem Chrystusa. Dziś nie modne jest mówienie o grzechu, raczej tą część naszego życia wolimy ukryć, stąd tak nie łatwo przychodzi nam stanąć u kratek konfesjonału. A przecież tylko tam znajduje się mój ratunek. Nigdzie nie ma dla mnie ratunku jak nie w sakramencie pokuty i pojednania. Tam czeka na mnie sam Chrystus. I tylko kapłan ma moc daną od Boga poprzez sakrament kapłaństwa odpuścić mi grzechy, nie mogę odbyć spowiedzi przed Bogiem unikając konfesjonału...
Z czasów zakonnych pamiętam jak na rekolekcjach jeden z ojców mówił, że grzech jest konsekwencją braku modlitwy, braku relacji z Bogiem, rozmowy z Nim. A tłumaczymy się tylko brakiem czasu, zabieganiem, przecież po całym dniu muszę odpocząć. Po co mam się modlić?!!!
Ludzie są zniechęceni do dalszej drogi, jeśli pojawił się w ich życiu grzech a przecież Bóg, który jest Miłością wzywa mnie do powrotu. Nawet najokropniejsze grzechy nie są w stanie zniechęcić Boga do mnie.
Nie wyobrażam sobie życia Bogiem, bez sakramentu pojednania z Nim i tu może nas zawstydzać osoba np. św. S. Faustyny, która tak często korzystała z sakramentu pojednania, uzdrowienia, pomimo tego że żyła tak święcie...to co dopiero my...jeśli się łudzimy i mówimy, że nie mamy grzechu to jesteśmy kłamcami!!!
"Podnieś mnie Jezu i prowadź do Ojca...zanurz mnie w morzu Jego miłosierdzia. Amen"

3 komentarze:

  1. Piękne i prawdziwe są te słowa.
    Czuwajcie, bo nie wiecie kiedy Pan wasz przyjdzie!
    Oby nie było za późno!
    Bo potem pozostanie jedynie "płacz i zgrzytanie zębów".
    Króluj nam Chryste już dziś!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawdami Bożymi nie ma co się zachwycać tylko trzeba nimi żyć i realizować je...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bóg czeka na "ochotnego dawcę".
    Gdybym nie kochała Boga, to nie zachwycałabym się Jego naukami. A ja kocham Boga i dlatego zachwycają mnie wszystkie Jego nauki, a to powoduje, że wielką radością czynię wszystko, czego Bóg oczekuje od swoich wyznawców.
    Obrałam Jezusa jako mojego Pana i Króla!
    Ufam Jezusowi!
    Do Anonimowego:
    To super, że żyjesz Bożymi Prawdami i realizujesz je!
    Ale możesz spróbować czynić to z zachwytem nad Wspaniałością Bożego Majestatu! Wtedy zrozumiesz mnie!
    :-)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń