sobota, 31 grudnia 2011

dziękuję Ci Panie...

Nawet nie zdążyłem się obejrzeć a tu minęły Święta i pożegnanie starego roku, czas chyba najbardziej dobry na refleksje, podsumowanie, dziękczynienie i przeproszenie...
Dużo by pisać żeby to wszystko zawrzeć w jednym wpisie, może w wolnej chwili mi się to uda a może niech zostanie to zawarte w Sercu Jezusa a ON będzie wiedział co z tym zrobić. Bez wątpienia mijający już rok był czasem pięknym, może nie łatwym bo był czasem zmian ale na pewno błogosławionym, czasem rozstań i pożegnań ale i czasem powitań i klimatyzacji w nowej parafii, na którą trafiłem bez wątpienia z Bożej Opatrzności i za to niech będą dzięki Najwyższemu. Czas obecny jest dla mnie też wielkim wydarzeniem to co zaczyna się tworzyć, mam tu na myśli wspólnotę Uczniowie z Emaus  ( www.uczniowiezemaus.pl ) jest w tym wszystkim wielkie Boże działanie i w tym wszystkim, w tej wspólnocie niech dobry Bóg będzie uwielbiony. Na parafii czas gorący, zaczęły się wizyty duszpasterskie, też nie łatwy czas ale piękny, kiedy to w spotkaniach z ludźmi można Im ukazać i przynieść Chrystusa...
Za cały miniony rok dziękuję Ci Panie, a sposobną do tego okazją będzie dzisiejsza nocna adoracja i msza św. o północy w której będę pamiętał o wszystkich bliskich mojemu sercu o dziełach które z Bożej łaski się dzieją i będę prosił aby maleńki Jezus udzielał wszelkich łask na cały nowy rok...
Amen    

wtorek, 13 grudnia 2011

sobota, 19 listopada 2011

dzieje się duuużo...!!!

dawno nie poczyniłem żadnej notki, ale to co się dzieje od ostatnich kilku tygodni przechodzi moje najśmielsze oczekiwania, doświadczam niesamowitego dotknięcia Ducha Świętego i Jego działania w moim życiu i posłudze kapłańskiej. Niby codzienność mogła by się wydawać szara a jednak w tym wszystkim jest tak pełno Boga, nieustannie oddaję Mu to wszystko, żeby On w tym wszystkim działał i był cały czas w tym wszystkim obecny. Niesamowitej dynamiki nabrało moje życie i posługa duszpasterska od przeżytego Kursu Filipa, jeden z moich współbraci w kapłaństwie to nawet powiedział, że jestem "naćpany" Duchem Świętym :) ... o ile można tak to ująć, to czuję, że tak jest. Od kilku tygodni istnieje w naszej parafii wspólnota-modlitewno-ewangelizacyjna "Uczniowie z Emaus" to jest owoc mojego spotkania kiedy to jeszcze pracowałem na Nagórkach i zaprosiłem na rekolekcje Szkołę Nowej Ewangelizacji z Gdańska a konkretnie wspólnotę Ikona Trójcy Świętej i można powiedzieć od tego wszystko się zaczęło. Już wtedy odczułem na modlitwie wielkie pragnienie założenia podobnej wspólnoty. Teraz w dalszym ciągu współpracuję z tą wspólnotą i powoli nabiera dynamizmu nasza wspólnota na którą przychodzi coraz to więcej osób rozmiłowanych w Chrystusie i pragnących Go głosić swoim życiem ale są też i tacy którzy dopiero chcą Go znaleźć. Początki nie są łatwe, ale są znaki, że jest to Boże dzieło bo "zły" tak bardzo się denerwuje i chce przeszkadzać a nawet próbuje uderzać w nas, we wspólnotę...dlatego tak bardzo ważna jest modlitwa.
Do historii przeszedł już też dzień mojego patrona św. Karola Boromeusza, dzień piękny i akurat przypadł w tym roku w piątek, tak dużo serdeczności doświadczyłem od drogich parafian a w sposób szczególny od Kochanej Młodzieży ze wspólnoty, taką niespodziankę mi przygotowali, jestem im wdzięczny za pamięć, modlitwę a przede wszystkim za bycie z nimi we wspólnocie. 
Teraz przed nami ważne wydarzenie otóż będziemy przeżywać kurs Filipa w naszej wspólnocie i parafii, pokładamy w nim dużą nadzieję, że przybędzie nas jeszcze więcej "szaleńców" Bożych do wspólnoty. Nowa Ewangelizacja jest przyszłością Kościoła nawet sam Ojciec Święty teraz o tym tak dużo mówi.
Zachęcam do modlitwy w intencji naszego kursu i zapraszam do uczestnictwa. Niech Duch Święty prowadzi...

o oto Ikona naszej wspólnoty: Uczniowie z Emaus

piątek, 21 października 2011

ZAPROSZENIE NA KURS FILIP W OLSZTYNIE


Jest to kurs ewangelizacyjny podczas którego prezentowane jest fundamentalne przesłanie chrześcijańskie oparte o Słowo Boże. Jest tu miejsce dla każdego, kto szuka osobistej relacji z Jezusem, doświadczenia działania Ducha Świętego i głębszego życia duchowego.
Program kursu składa się z krótkich nauczań biblijnych, świadectw, dynamik (rodzaj warsztatów), modlitw spontanicznych i pieśni. Wszystko to w atmosferze wspólnoty, radości i entuzjazmu.
Kurs FILIP nie tylko pomaga zrozumieć najważniejsze prawdy wiary na podstawie Biblii, ale także uczy i daje impuls by zmienić życie na bardziej pozytywne.
Już tysiące ludzi doświadczyło przemiany życia dzięki udziałowi w kursie FILIP.
Nie przegap swojej szansy!

wtorek, 11 października 2011

ZAPROSZENIE DO WSPÓLNOTY EWANGELIZACYJNEJ



Już wiesz, że Ktoś Cię kocha… Pomimo Twojego poharatanego serca… 
Nie widziałeś wyjścia z sytuacji. Jednak ujrzałeś światło w tunelu. Ktoś zapukał do drzwi twego serca, przyjąłeś Go. Zostałeś obdarowany… 
Czy to wszystko? 
Z tym czego doświadczyłeś nie możesz zostać sam… potrzebujesz wsparcia… aby wytrwać na nowej drodze. Potrzebujesz wspólnoty… Dlaczego??? 
Pozostając sam, łatwiej możesz dać się złamać przeciwnościom… Twoje życie na powrót może stać się pustynią… Natomiast we wspólnocie łatwiej możesz budować NOWE ŻYCIE!!! Doświadczysz również: Jedności, bezpieczeństwa i jedności, wsparcia i opieki, duchowego wzrostu, pomocy, uzupełniania się. 
Razem łatwiej pokonać przeciwnika… i osiągnąć pełnię chrześcijaństwa.


„Zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus” Ef 2, 20

Trwaj we wspólnocie jak Apostołowie!!!

Jeśli przeżyłeś Kurs Filipa, lub inne rekolekcje ewangelizacyjne, albo jeśli chcesz zmienić swoje życie zapraszamy Cię na spotkanie wspólnoty każdy piątek godz. 18.30 – eucharystia a po niej spotkanie!!!
Kościół Chrystusa Odkupiciela Człowieka w Olsztynie
(w piątek 14 października 2011 ze względu na Misje święte w parafii spotkania nie będzie )

niedziela, 2 października 2011

Kurs Filp

W dn. 30.09 - 02.10 uczestniczyłem wraz małą grupką z naszej parafii w Kursie Filipa prowadzonym przez Szkołę Nowej Ewangelizacji. W sumie uczestniczyło nas tam ponad 20 osób. Piękny błogosławiony czas nawet nie da się opisać słowami co się dzieje w tym czasie w człowieku, jak Pan Bóg potrafi obrócić życie człowieka w tak krótkim czasie o 180 stopni :) oczywiście tylko na pozytywnie. Nie ma innej możliwości żeby z Bogiem było smutno, teraz na nowo widzę i aż chciało by się wykrzyczeć na całe gardło że Bóg mnie kocha Miłością bezwarunkową, bez względu na wszystko, pomimo tego, że jestem grzesznikiem, i nie raz oddalam się od Niego On jest tą Miłością która na mnie bezustannie czeka. Jak by się chciało krzyczeć że Bóg kocha także i Ciebie Droga Siostro i Drogi Bracie bez względu na wszystko, i cierpliwie czeka aż ty sam tą prawdę odkryjesz. Jak cudownie na nowo poczuć że jest się dzieckiem Boga. Ten czas był dla mnie czasem na nowo odkrycia roli i działania Ducha Świętego w moim życiu, a także tego że ręka Boża nieustannie mnie ochrania i tylko ja z tej ręki mogę zeskoczyć ale nawet i wtedy ta ręką mnie cały czas ochrania...
Odchodząc z parafii na Nagórkach od jednej z Sióstr dostałem ten oto obrazek  z podpisem "taka ma być dla księdza droga na nową placówkę, na kolejne <<życiowe>> placówki" i teraz po Kursie Filipa widzę jak bardzo to jest trafione i jak bardzo jest mi to bliskie. Amen, chwała Panu!!!

środa, 14 września 2011

Krzyż Twój Panie niebo nam otwiera...

Święto Podwyższenia Krzyża św. jest pamiątką odnalezienia relikwii Krzyża Chrystusa przez św. Helenę. Dla nas chrześcijan jest to znak zbawienia. Stąd ten dzień powinien być dniem zadumy i refleksji jaką rolę odgrywa w moim życiu Krzyż. Czy się Go wstydzę? czy czasem nie chcę Go zdjąć ze ściany mego serca? a może nie chce w ogóle o nim myśleć, bo w moim myśleniu jest nadal symbolem hańby? Nie trzeba czasów Jezusa, żeby zobaczyć jak Krzyż jest dziś opluwany, bezczeszczony... Na ile cenię Krzyż na którym umarł za mnie Jezus? Czy staję w obronie Krzyża? Żałosne jest to jak się wykorzystuje ten Znak do różnego typu zagrywek...
Jezus idąc po swojej drodze krzyżowej niósł krzyż moich grzechów, moich niewierności, czy potrafię nieść ten krzyż i ja? 
Przypomina mi się pewne opowiadanie, jak to mężczyzna szedł przez drogę swojego życia niosąc swój krzyż, jednak wydawał mu się on zbyt ciężki, zbyt długi. Ci którzy szli obok niego mieli jedni mniejsze inni większe krzyże, więc i on postanowił sobie trochę odpiłować swojego krzyża, nie chciał podjąć trudu niesienia go przez życie takim jakim go Bóg obdarował. Jednak gdy doszedł do przepaści, która oddzielała go od życia wiecznego  ze zdziwieniem zauważył jak jego towarzysze przerzucali swoje krzyże nad przepaścią i bez trudu przechodzili na "drugą stronę" życia a jemu zabrakło akurat tyle ile wcześniej sobie odpiłował... :(
To tylko krótkie opowiadanie, ale jak pięknie ilustruje duchową rzeczywistość...czy umiem godzić się ze swoim krzyżem dnia codziennego, czy swoim ciągłym narzekaniem nie odcinam sobie po kawałku mojego krzyża? żebym się nie zdziwił jak przyjdzie i mnie stanąć nad przepaścią wieczności...   

niedziela, 21 sierpnia 2011

pytanie

Po dzisiejszej niedzielnej ewangelii nasuwa mi się jedno pytanie...a kim dla Ciebie jest Jezus Chrystus? czy potrafię odpowiedzieć na to pytanie?

wtorek, 9 sierpnia 2011

wtorek, 19 lipca 2011

czy wierzę?

Gdyby zapytać niejednego katolika czy jest wierzącym, wiadomo usłyszymy, że oczywiście...gorzej jest ze słuchaniem czy czytaniem Słowa Bożego...w dzisiejszym świecie wielu jest takich, którzy sieją chwast. Wierzymy do czasu gdy nie przytrafi nam się jakaś krzywda czy tragedia...wtedy jesteśmy rozżaleni, pełni pretensji do Boga. Rodzi sie pytanie: Boże, gdzie byłeś wtedy gdy Cię potrzebowalem? czemu mnie nie wysłuchałeś, jak się modliłem?
Czy rzeczywiście tak jest? Przypomina mi się opowiadanie które niedawno przeczytałem. Pewien mężczyzna jako jedyny ocalał w katastrofie statku,został wyrzucony na brzeg wyspy, której nikt nie zamieszkiwał. Prosił Boga codziennie o pomoc, żeby zjawił się jakiś statek i go wybawił. Jednak nic nie pojawiało się na horyzoncie. W końcu wybudował sobie drewnianą chate. I pewnego dnia gdy wracał z poszukiwania jedzenia zobaczył jak płonie jego chata, dym unosił się pod niebo. Wywołało to w nim taką złość do Boga, że zaczął krzyczeć, Boże gdzie jesteś, czemu zostawiłeś mnie samego!!! Zmęczony zasnął na kamieniu...obudził go następnego ranka dźwięk zbliżającego się statku, który zmierzał w jego kierunku, by mu pomóc. Gdy dopłyneli zapytał się, skąd wiedzieli, że on tu jest. A oni na to: "jak to, przecież dałeś nam znak dymny"...

poniedziałek, 11 lipca 2011

nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło...

w ostatnich dniach zeszłego tygodnia czytaliśmy w czytaniach o Józefie i jego braciach, szczególnie sobotnie czytanie (Rdz 49,29-33;50,15-26) skłoniło mnie do refleksji a mianowicie taka myśl mi przyszła, że nawet u Boga sprawdza się to powiedzenie że "nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło"... ciekawe jest to, że ludzie tego nie zauważają, albo i nie chcą zauważać, tylko jak już wydarzy się coś złego to tylko "biadolą" o jaka to tragedia się wydarzyła, albo jacy to są biedni...w ogóle nie chcemy myśleć, że nawet w tych trudnych po ludzku nie do przyjęcia sprawach jest obecny Pan Bóg, i w każdym zdarzeniu nawet tym ciężko zrozumiałym dla nas jest zrządzenie Boże...
Chociażby historia Józefa Egipskiego, bracia sprzedali go, wyrządzając tym samym jemu wielką krzywdę, był umiłowanym synem ojca a bracia z zazdrości chcieli go nawet zabić, ale w ostateczności sprzedali go, później trafił do Egiptu a dalsze losy mogliśmy usłyszeć w zeszłym tygodniu w czasie czytań mszalnych a także jak ta historia się zakończyła...
Dla mnie osobiście jest to namacalne działanie Boga w naszym życiu, a także dowód na to, że nawet z największej tragedii Bóg potrafi wyciągnąć dobro, bo gdyby Józef nie trafił do Egiptu to później w czasie klęski jego rodzina by zginęła...cały czas zachwycam się nad aktualnością Słowa Bożego dziś, w naszych czasach...tylko, żebyśmy chcieli w to uwierzyć, chociaż może nie jest łatwo, że Bóg działa i w moim życiu... sam na własnej skórze się przekonałem nie raz, że gdy nawet wtedy gdy było trudno zawierzyłem się Bogu to nawet gdy poszło nie po mojej myśli to Pan dał mi tę łaskę, że pogodzenie się z wolą Bożą było łatwiejsze...

czwartek, 7 lipca 2011

pierwszy tydzień za nami... - wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia

Śmiało można powiedzieć, że pierwszy tydzień na nowej parafii przeszedł do historii... Tydzień wcale niełatwy, jak tu przyszedłem to wszystko było nowe, inne... czułem się jak neoprezbiter na nowej parafii. Cóż nowa parafia, nowe zwyczaje, powoli zaczynam to opanowywać, ale jeszcze trochę potrwa zanim się z tym wszystkim zaznajomię... teraz... a w roku szkolnym na nowo trzeba będzie się odnaleźć :)
W każdym razie co by nie mówić, jestem zadowolony, wdzięczny Bogu, i wiem, że jestem na swoim miejscu, bo na miejscu które wybrała mi Boża Opatrzność. Odkąd poddaję wszystko pod działanie Boże, to zauważam, że rzeczy, które wcześniej wydawałyby mi się trudne, czy wręcz nie możliwe to z Bożą pomocą stają się realne... "wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia..."  Flp 4,13

piątek, 1 lipca 2011

Uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego - I dzień na nowej parafii...

Minął pierwszy dzień na mojej nowej parafii... I piątek miesiąca jest dniem na parafii dość intensywnym :) ale nie jest źle...cały czas się rozpakowywuje i jakoś końca nie widać.
Ten dzień oprócz posługi kapłańskiej przeżyłem w duchu oddania się w opiekę Najświętszemu Sercu Jezusa, jestem wdzięczny Bogu , że to właśnie dziś rozpoczynam swoją posługę na nowej parafii, tym samym sam Pan dał mi znak, gdzie mam się uciekać, gdy będą trudności, zmęczenie itp., ale i gdzie mam kierować dziękczynienie za dar mojego kapłaństwa...chce się ukryć w Twym Sercu Jezu, chcę w Nim trwać, wiem, że jeśli raz już tam wejdę Ty nigdy mnie nie opuścisz... dzisiejszy dzień jest dla mnie także drogowskazem na dalsze lata posługi kapłańskiej, być cichy i pokorny sercem, jak Jezus mój Mistrz.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

słowa które dodały mi otuchy...

W sobotę czytaliśmy następującą ewangelie: ..."Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one?
Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia?A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie o wiele pewniej was, małej wiary?Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkie potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane.Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy”.
O co ma się troszczyć, czy dam sobie radę? z kim będę pracował? jak będzie? jacy będą ludzie? nie oto w tym wszystkim chodzi, ważne aby głosić Chrystusa! oddaję to Bogu...
Chyba nie można usłyszeć lepszych słów otuchy w takiej sytuacji jakiej jestem teraz...oczywiście przeprowadzka na nową parafię nie jest tragedią, ale zawsze z nowością która nas czeka wiążą się niepokoje. A tu sam Pan Jezus daje takie słowa, więc czego mam się obawiać, czego lękać skoro sam mój Mistrz się o mnie zatroszczy i wie co jest dla mnie najlepsze... 
W dużej części jestem już popakowany, ale to jeszcze nie koniec, jeden plus takiej przeprowadzki to taki, że  znajdzie się trochę rzeczy które okazują się zupełnie nie potrzebne i można się ich pozbyć... :)
Ale póki co to muszę dograć do końca pielgrzymkę parafialną na którą wyruszamy w Boże Ciało...
ps. byłbym zapomniał, dziękuję wszystkim za życzenia urodzinowe, które napływają od samego rana...  

środa, 15 czerwca 2011

stało się...nowe miejsce, nowi ludzie ale ten sam Pan Jezus...

dzisiejszy dzień należy zaliczyć do "szalonych" dni :) po trzech latach pracy w parafii Miłosierdzia Bożego dostałem dekret o przeniesieniu na nową placówkę i co najdziwniejsze a nawet najśmieszniejsze trafiłem całkiem blisko bo "za miedze"... od 1 lipca 2011 będę pracował w parafii Chrystusa Odkupiciela Człowieka w Olsztynie. Muszę przyznać że nie myślałem, że zostanę w Olsztynie, nawet już się nastawiłem, że opuszczę to miasto, chociaż z żalem, przez myśl mi nawet nie przeszło że tu zostanę...i to tak nie daleko mojej "pierwszej miłości" :) tak, tak...miłości...bo parafia na Nagórkach pozostanie na zawsze w moim sercu jako ta "pierwsza miłość". Spotkałem tu tylu wspaniałych ludzi, że mam za co dziękować Bogu...
Ludzie się dziwią że tak szybko te zmiany następują, ma to swój sens, poznaje się kolejne parafie, specyfikę pracy itp. no i ta umiejętność niezwiązywania się z miejscem... nie jest łatwo, bo każdy z nas jest tylko człowiekiem, ale ja dostałem kolejny dar od Pana Boga, bo jeszcze póki co będę blisko tych, którzy są mi bliscy... :)
A nowa parafia...hmm...jest miejscem na którym chce mnie Jezus, tego jestem przekonany, o to się modliłem, żebym trafił tam gdzie będę mógł się uświęcać, i chyba tam tych możliwości mi nie zabraknie....i jeszcze jeden prezent... na plebanii jest kaplica z Najświętszym Sakramentem, czy może być coś piękniejszego niż Pan Jezus za ścianą mieszkania?
No tak i zapomniałbym o jeszcze jednym prezencie, bardzo miłym, wizyta zupełnie nie planowana mojego Przyjaciela, pomimo późnej godziny postanowił zjechać z trasy, żeby mnie odwiedzić...bezcenne!!!  

wtorek, 31 maja 2011

3 rocznica święceń kapłańskich

Trzy lata temu w Święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny wraz z kolegami z roku o godz. 9.00 w katedrze św. Jakuba w Olsztynie przyjęliśmy z rąk księdza arcybiskupa święcenia kapłańskie. Jest to niezapomniane przeżycie, kiedy sobie przypomnę ten moment kiedy leżeliśmy krzyżem na posadzce kościoła, wsłuchując się w śpiew Litanii do Wszystkich Świętych, w tym momencie staje przed oczami całe dotychczasowe życie, ma się ochotę wykrzyczeć przed Bogiem wielkie dziękczynienie za ten niezasłużony DAR. Jak każdego roku tak i dziś obejrzałem swoją mszę św. prymicyjną, wspominając ten wielki dzień. 
Od samego rana najbliżsi memu sercu przesyłali życzenia wzrastania w świętości, Bożej opieki, to miłe że ludzie pamiętają o takich rocznicach, tzn. że kapłan w ich życiu ma wielkie znaczenie, że nie jest im obojętny...
A wieczorem sprawowałem Najświętszą Ofiarę z okazji 3 rocznicy święceń. Było to moje dziękczynienie za te trzy lata spędzone w parafii Miłosierdzia Bożego, dziękczynienie za wspaniałych ludzi których Bóg postawił w tym czasie na drodze mojego kapłaństwa, za to, że mogłem tu być, pracować i modlić się...a to co ma być w przyszłości tej niedalekiej i tej dalszej oddaję w ręce Maryi, Tej, której zawierzyłem i oddałem swoje życie, wiem, że Ona mnie nie opuści i nie zostawi samego. 

piątek, 20 maja 2011

koniec świata...czyżby?

Harold Camping w swoim radiu przepowiedział, że jutro nastąpi koniec świata...na co jak widać ludzie dość żywo zareagowali...z przerażeniem patrze na to co się dzieje w moim otoczeniu wśród licznych znajomych, którzy przysyłają do mnie smsy z pytaniem czy to prawda, że jutro naprawdę nastąpi koniec świata? smutne jest, że ludzie, którzy wierzą w Ewangelie Jezusa Chrystusa, w ogóle dopuszczają do siebie takie myślenie...a przecież Pan Jezus powiedział że nikt nie zna dnia ani godziny...a jednak są śmiałkowie, którzy chcą bawić się w Pana Boga i wyznaczać coś czego nawet sami Aniołowie nie wiedzą kiedy ma nastąpić...istne bzdury!!! że w ogóle można w to wierzyć dziwie się, ale w takich momentach widzimy też co robią i jaką mają siłę przebicia media, gdzie się nie obejrzysz prasa, radio, internet i tv wciąż o tym trąbią...a my słabej wiary temu tak łatwo ulegamy... a przecież koniec świata jest codziennie...tak codziennie dla tego kto umiera, to dla niego jest koniec świata...i co tego jakoś nie zauważamy, i my sami też kiedyś będziemy musieli wziąć w nim udział...nie znamy dnia ani godziny...naturalny bieg...czy jestem na to gotowy? bo czy się nam to podoba czy nie, każdy wybierze się w drogę bez biletu powrotnego...jesteś gotowy/a? bo może Twój koniec świata nie przyjdzie jutro czy pojutrze ale na pewno Cię też nie ominie...CZUWAJMY... 

niedziela, 15 maja 2011

Niedziela Dobrego Pasterza - refleksje...

Po raz kolejny obchodząc IV Niedzielę Wielkanocną, zwaną Niedzielą Dobrego Pasterza modliliśmy się o święte powołania do służby Bożej w Kościele. Dla mnie osobiście jest to po Wielkim Czwartku okazja do tego aby znów pochylić się nad tajemnicą powołania i kapłaństwa. Kapłaństwa które w dzisiejszym świecie jest tematem do wielu rozmów, żartów i drwin. Niejednokrotnie zdarzyło mi się słyszeć jak to ludzie rozmawiali  jakim to ksiądz samochodem jeździ, jakich ma przyjaciół, do kogo chodzi w odwiedziny, jakie mówi kazania, w jaki sposób odprawia mszę św., nie wspominając już o nałogach i przywarach, nie patrząc na to czy są one prawdziwe. I tu każdy z nas powinien zadać sobie pytanie czy pomimo tego umiem spojrzeć obiektywnie na kapłana. Pamiętam jak często w czasie formacji seminaryjnej nasz ks. Rektor powtarzał, że kapłan jest z ludu wzięty i dla ludu ustanowiony. Każdy ksiądz jest tylko człowiekiem, wybranym przez samego Boga do tego aby nieść Go ludziom, tym którzy są zagubieni, zrozpaczeni, poszukujący. Jest pasterzem prowadzącym owce do Jezusa, Najwyższego Pasterza. Każdy ksiądz swoje powołanie realizuje w jedności z Najwyższym Pasterzem-Jezusem. Nieraz zastanawiam się czemu akurat ja, przecież wokół mnie było tylu mądrzejszych, świętszych. Miał racje bł. Jan Paweł II pisząc o powołaniu że jest to Dar i Tajemnica. Dar, bo żaden człowiek nie może sprawić sam z siebie żeby zostać kapłanem, to Bóg musi obdarzyć powołaniem. To, że jestem kapłanem nic nie zmienia w mojej naturze jako człowieka. Tak samo jak każdy człowiek kapłan doświadcza grzechu, upadku, słabości. 
Czytając kiedyś książkę "Modlitwa i czyn" natknąłem się na taką oto modlitwę młodego księdza:  
"Mam trzydzieści pięć lat, Panie,
Ciało takie samo, jak inni,
Ramiona zdolne do pracy, 
Serce zachowane dla miłości.
Ale Tobie wszystko oddałem.
To prawda, że były Ci potrzebne.
Dałem Ci wszystko, ale ciężko było, Panie.
Ciężko dać swoje ciało, gdy ono chciałoby oddać się komu innemu.
Ciężko kochać wszystkich, a nikogo nie zachować dla siebie.
Ciężko ściskać czyjąś dłoń, a nie móc jej zatrzymać.
Ciężko rozbudzić czyjeś uczucie i tobie je oddać.
Ciężko niczym być dla siebie, żeby być wszystkim dla bliźnich.
Ciężko być takim jak inni i wśród innych, a być innym.
Ciężko zawsze dawać, a nie ubiegać się o to, żeby brać.
Ciężko wychodzić naprzeciw bliźnich, a wiedzieć, że nikt nigdy nie wyjdzie naprzeciw mnie.
Ciężko cierpieć za grzechy innych i nie móc odmówić słuchania i dźwigania ich.
Ciężko wysłuchiwać tajemnic, a nie móc podzielić się nimi.
Ciężko nieustannie dźwigać innych i nie móc ani na chwilę pozwolić, żeby mnie inni dźwigali. Ciężko podtrzymywać słabych, a samemu nie móc oprzeć się na silnym.
Ciężko być samotnym.
Samotnym w obliczu wszystkich,
Samotnym wobec świata,
Samotnym w cierpieniu,
w śmierci,
w grzechu."

Dał mi Pan tę łaskę, że na drodze mojego powołania postawił wielu świętych kapłanów, którzy mogą być przykładem i za nich codziennie dziękuję. Za tych którzy może nie są przykładem, modlę się każdego dnia. Jeśli w swoim otoczeniu słyszę, że ktoś źle mówi o kapłanie, to zawsze się pytam, czy modlisz się za kapłanów? i smutno mi gdy słyszę, że NIE!!!
Może właśnie ten tydzień który dziś rozpoczynamy będzie dobrą okazją żeby modląc się o powołania, pomodlić się też za powołanych...

sobota, 7 maja 2011

szlakiem Sanktuariów Maryjnych warmii...

W czasie ostatniej pielgrzymki do Glotowa dość spontanicznie się zrodził pomysł kolejnej pielgrzymki, tym razem z okazji zmiany tajemnic różańcowych - szlakiem warmińskich sanktuariów Maryjnych, uzbierało się wiernych na tyle, że mogliśmy pojechać. Właśnie wróciłem z pielgrzymki. Cudowny dzień, fakt...bardzo lubię jeździć z naszymi parafianami, jest to szczególny czas dla mnie. Rano wyjechaliśmy do Świętej Lipki, dawno tam nie byłem, ostatni raz jako dziecko. O godz. 9.50 odprawiłem mszę św. nawet miałem zaszczyt przewodniczyć a koncelebrował wraz ze mną starszy Ojciec jezuita, okazało się później przemiły człowiek, który tak barwnie przedstawił nam historie sanktuarium po wysłuchanym koncercie organowym. Ale powiedział też jedną piękną rzecz w czasie kazania na mszy św. "do Maryi trzeba nie tylko mówić, ale trzeba Jej też słuchać..." oczywiście jest to trochę wyjęte z kontekstu, ale i nawet to jest już bardzo przemawiające...
Później wyjechaliśmy już w stronę Stoczka Klasztornego  ale po drodze odwiedziliśmy ks. Piotra w Reszlu, który pracował kiedyś na Nagórkach, miłe spotkanie, opowiedział nam o kościele, a chętni nawet mogli wejść na 65 metrową wieżę, no ja doszedłem do połowy i dalej mój lęk wysokości mi nie pozwolił...
W Stoczku klasztornym czekały nas kolejne wrażenia, piękne, spokojne miejsce, dla mnie bardzo szczególne ponieważ mogłem zwiedzić miejsce więzienia Prymasa Tysiąclecia,. który jest bardzo bliski memu sercu, zresztą tak jak i bł. Jan Paweł II. Przebywanie w tym samym miejscu, modlitwa i świadomość tego że On tu był więziony, modlił się tu, spacerował to było przeżycie.
I  na koniec Gietrzwałd, zawsze tam wracam z wielkim sentymentem, to tam przez rekolekcje przygotowywałem się do święceń diakonatu i kapłańskich, dróżki różańcowe, droga krzyżowa, kapliczka objawień, źródełko, dla mnie to jedno z najpiękniejszych miejsc modlitwy, czuję tu szczególną obecność Matki Bożej...to tu zostało przypieczętowane moje powołanie, bo zawsze będę pamiętał te dni przed święceniami spędzone tam pod bacznym "wzrokiem" Matki Bożej Gietrzwałdzkiej...
"Uczyńcie cokolwiek powie Wam mój Syn"...

czwartek, 21 kwietnia 2011

WIELKI CZWARTEK - Pamiątka ustanowienia sakramentu Kapłaństwa i Eucharystii

Pogoda od samego rana postanowiła uprzyjemnić dzień dzisiejszy. Dzień jeden z piękniejszych w roku. Dzień ten przeżywam w dziękczynieniu za dar kapłaństwa Chrystusowego, do którego wezwał mnie sam Jezus. Msza krzyżma odprawiana w katedrze w łączności z Biskupem przypomina o początkach kapłaństwa, o przyjętych w tym miejscu święceniach kapłańskich, ale też i "zmusza" do refleksji nad początkami powołania. I tu na myśl przychodzą mi najbliżsi, Rodzice, Rodzeństwo i Rodzina. Wspominam jak towarzyszyli mi najpierw w dorastaniu do tej decyzji, w rozwoju powołania, nigdy nie nakłaniając ani nie odwodząc...to były piękne lata dzieciństwa, kiedy już od dziecka to pragnienie się we mnie rozwijało. Jako dziecko pamiętam jak bawiłem się w księdza "odprawiając" msze, a nawet zdarzyło mi się spowiadać przez paletki od badmintona :) ciekawy jestem jak wspominają to moi koledzy i koleżanki z podwórka... :) ale od samego początku odkąd pamiętam było to moim ogromnym pragnieniem. Czas szkoły podstawowej i liceum szybko minął i nadszedł czas upragniony, czas oddania swego życia na służbę Bogu. Swoją formację do kapłaństwa rozpocząłem wstępując do Zakonu Braci Bosych Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel gdzie po kilku latach podjąłem decyzję o tym, żeby jednak zostać księdzem diecezjalnym, podjąć pracę bardziej apostolską, pracując na parafii. W 2008 roku zostałem wyświęcony na kapłana i pracuję w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego za co jestem Bogu niezmiernie wdzięczny, za tych wspaniałych ludzi, których Pan postawił na drodze mojego kapłaństwa, którzy mnie wspierają w trudnościach, to są prawdziwi Przyjaciele. Niech im dobry Bóg wynagradza to dobro którym mnie otaczają...
Przeżywając dzisiejszy dzień powtarzam sobie że pragnę być świętym kapłanem..., nie - dobrym..., ale świętym...i wcale się tego nie wstydzę. Dzisiejszy świat potrzebuje naszego świadectwa, ale też każdy kapłan potrzebuje modlitwy wiernych. Ja dziś dostałem mnóstwo zapewnień o modlitwie z czego bardzo się cieszę, bo wiem, że ta modlitwa, modlitwa bliskich mi osób, Przyjaciół,  sióstr zakonnych jest czymś bardzo ważnym w moim powołaniu. Pragnę swoim życiem świadczyć o Chrystusie, iść za NIM i choć nieudolnie ale Go naśladować...

środa, 30 marca 2011

duchowa przygoda ze SNE

Rekolekcje dla młodzieży dobiegają końca, nie było łatwo okiełznać gimnazjalistów, licealistów a na "deser" młodzież parafialna ale tu już było spoko...jednak nie o tym chciałem pisać. Kiedy już było wiadomo, że przyjedzie do nas młodzież ze SNE to sobie pomyślałem, Boże co to będzie, i jak to będzie...miałem sporo obaw, które jednak szybko się rozwiały. Gdy w niedzielę wieczorem przyjechali od razu "złapaliśmy" kontakt, i tak można powiedzieć zaczyna się moja przygoda ze SNE...dawno nie spotkałem tak rozkochanej młodzieży w Panu Bogu, którzy tak odważnie wyznają swoją wiarę, mówią o niej, o Panu Bogu, i te przejmujące świadectwa...szkoda, że tak mało uczniów w mojej szkole skorzystało z rekolekcji...
Dla mnie był to czas moich rekolekcji, mojego spotkania z Bogiem w drugim człowieku a szczególnie w tych młodych ludziach. Dla mnie jako kapłana ich świadectwo wiary jest czymś niezwykłym w moim przeżywaniu kapłaństwa, mojej relacji z Panem Bogiem, śmiało mogę powiedzieć że duchowo się naładowałem przez te dni, pomimo wyczerpania fizycznego i psychicznego, warto było...a spotkanie ze SNE czuję że zaowocuje "czymś" dobrym...odnalazłem się w tej duchowości i chcę to w sobie rozwijać...
Szkoda też że tak wielu młodych ludzi, nie ma pasji w swoim życiu, młodzież ze SNE to ludzie z pasją, radośnie podchodzący do Boga-Przyjaciela i do drugiego Człowieka. I jeszcze jedna ciekawa rzecz...poznałem ich w niedzielę a czuję jak bym znał ich od bardzo dawna...szkoda, że te dni tak szybko minęły...

poniedziałek, 28 marca 2011

spotkałem dziś Jezusa...

Rozpoczęliśmy rekolekcje dla młodzieży w szkole i na parafii...dzień zacząłem już po 5 rano, bo na 7 umówiliśmy się z młodzieżą ze SNE ( Szkoły Nowej Ewangelizacji ) że pójdziemy wcześniej do szkoły, żeby przygotować sale gimnastyczną na spotkanie rekolekcyjne. O godz. 8.00 pierwsza grupa, gimnazjum uff...ale się działo, nie jest łatwo prowadzić i mówić dla tak zbuntowanych ludzi o Bogu nawet wtedy gdy mówią o tym młodzi, świeccy ludzie. Nie byłem do końca tego spotkania ponieważ na 9.30 odprawiałem mszę św. dla dzieci z upośledzeniem ze szkoły specjalnej na ul. Turowskiego. Przyszedłem do kościoła całkowicie rozbity, spotkaniem z gimnazjalistami. Rozpoczęliśmy mszę św. jak się okazało bardzo niezwykłą.......dla mnie to było zupełnie nowe doświadczenie, owszem od dwóch lat spowiadamy w tej szkole w czasie Wielkiego Postu, ale mszę św. sprawowałem pierwszy raz. Patrzyłem zza ołtarza na te dzieciaki wraz z ich opiekunami to było niesamowite doświadczenie kiedy widziałem jak ich opiekunowie nad nimi się pochylają, pomagają...nawet podkreśliłem to podczas homilii. Ale całkowicie mnie "rozbił" moment udzielania komunii św. kiedy to prawie nad każdym dzieckiem się pochylałem żeby dać im Jezusa Eucharystycznego w maleńkim kawałku białego konsekrowanego opłatka. Wtedy w twarzy każdego cierpiącego dziecka ujrzałem twarz cierpiącego Chrystusa...to   było doświadczenie, które przeszyło całe moje ciało, a już najbardziej kiedy jedna z dziewczynek spojrzała mi prosto w oczy...to była chwila kiedy sam Chrystus spojrzał na mnie, prosto w oczy, na mnie grzesznego człowieka. Jakże cudowne to było doświadczenie, ta chwila trwała tak krótko a chciałoby się żeby trwała wiecznie, poczułem coś, czego nie można opisać. Do tego stopnia, że gdy po modlitwie po komunii zacząłem dziękować głos już mi się łamał...ledwo udzieliłem końcowego błogosławieństwa. A gdy wszedłem do zakrystii łzy same zaczęły napływać do oczu, łzy radości, ze spotkania z Jezusem, cierpiącym Jezusem w cierpiącym człowieku. Jak wielkiej łaski dostępują Ci, którzy pracują na co dzień z tymi kochanymi dziećmi.
   

niedziela, 27 marca 2011

Rekolekcje dla młodzieży w naszym Sanktuarium - zaproszenie

Specjalne ogłoszenie dla młodzieży licealnej, studiującej i pracującej!!!

Jesteś znudzony codziennością ?
Masz ochotę doświadczyć czegoś zupełnie nowego ?
Odnaleźć kierunek, a może nawet sens swojego życia ?
Ten czas jest dla Ciebie :
Rekolekcje wielkopostne prowadzone przez ojca Piotra Szymańskiego wraz z  młodzieżą ze Szkoły Nowej Ewangelizacji  z Trójmiasta.

Przyjdź i przekonaj się jak wiele jest do odkrycia!

OD PONIEDZIAŁKU DO ŚRODY GODZ. 19.00

sobota, 26 marca 2011

dobry Ojciec i...dwóch złych synów?

Jeden z najpiękniejszych fragmentów ewangelii czytaliśmy dziś w czasie liturgii. Przypowieść o Synu marnotrawnym, czy jak kto woli o miłosiernym Ojcu...
Dla mnie ta przypowieść to nic innego jak analogia sakramentu pojednania...
Ileż to razy w życiu "prosimy" naszego Ojca (czyt. Boga) o to, żeby nam dał co się nam "należy" nie patrząc czy jest to dobre czy nie, czy przyniesie mi w życiu jakąś korzyść czy też nie...i Bóg w swojej nieskończonej dobroci i bezinteresownej miłości odpowiada na nasz apel. My dostajemy co chcemy i wtedy zaczyna się droga odejścia a przynajmniej zbaczania z właściwej drogi, nasza pycha zostaje dopieszczona...w tej "wolności" dopuszczamy się różnych "zdrad" to są te nasze odejścia...Gdy dłużej taplamy się w tym "błocie" czujemy jak nam jest ciężko, zaczyna brakować stabilizacji, miotamy się duchowo i co? i wtedy najlepiej to byśmy znów wrócili do domu, do Ojca...ale nie...!!! bo co On sobie pomyśli, pewnie powie a widzisz!!! a nie ma nic bardziej mylniejszego, to tylko podszept złego...pojawia się myśl a może jednak skorzystałbym z sakramentu pokuty i pojednania...i ta właśnie myśl jest moim wkraczaniem na drogę do domu Ojca...owszem lęk na tym etapie drogi jeszcze jest, to jest normalne, ludzkie...idę dalej...klękam przy kratkach konfesjonału...to ten moment kiedy w oddali widzę czekającego na mnie Ojca, zaczynam biec, bo teraz jestem pewny, że On na mnie czeka...
Moment rozgrzeszenia i przeżycia w pełni Eucharystii to ten moment kiedy Ojciec przytula mnie do swojego serca i mówi mi..."jak dobrze, że wróciłeś...ja cały czas na Ciebie czekałem" dla tego momentu warto przełamać strach, lęk być może przed spowiedzią...
Dla mnie osobiście ta przypowieść jest czymś co podnosi mnie na duchu, dodaje sił gdy upadam...
A drugi syn, ten na pierwszy rzut oka niby dobry...to chyba tylko pozór...ileż musi być w nim nienawiści skoro czyni taki wyrzut Ojcu...zazdrość niszczy nas od środka...Ojciec zaprasza starszego syna do hojnego przebaczenia bratu...odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom...czy tak potrafie???

wtorek, 22 marca 2011

Krąg dyskusyjny...propozycja spotkań dla młodzieży...

Jakiś czas temu zrodził się pomysł żeby zrobić coś w duszpasterstwie naszej parafii dla młodzieży, żeby rozbudować ten "blok" o "coś" więcej niż msza św. młodzieżowa. Ks. Roman wpadł na pomysł, żeby utworzyć Krąg dyskusyjny na którym młodzi ludzie mogliby skonfrontować swoje poglądy, myślenie itp...w końcu nadszedł ten dzień na który czekaliśmy z ks. Romanem, nie powiem, że nie lękaliśmy się czy w ogóle ktoś przyjdzie, czy będzie jakiś odzew...tym bardziej, że i temat nie był łatwy a wręcz bym powiedział kontrowersyjny... "Małżeństwo na próbę...czyli wspólne zamieszkiwanie przed ślubem" Modliliśmy się w intencji tego spotkania, prosiliśmy wiele osób, żeby modliło się w tej intencji i w ogóle w intencji młodzieży...
O 18 rozpoczęła się msza św. na której pojawiło się więcej niż zwykle osób, nawet pojawiły się nowe twarze, może nie było ich zbyt dużo ale od czegoś trzeba zacząć. Po mszy św. zebraliśmy się w zielonej salce na plebanii, atmosfera na początku była "drętwa" ale szybko przełamaliśmy lody, po krótkim zapoznaniu się, przedstawiliśmy z ks. Romanem nasze założenia odnośnie tych spotkań i temat dzisiejszego. W sumie od samego początku wszyscy zaczęli przedstawiać swoje poglądy...owszem myślimy podobnie, ale to świadczy tylko o tym, że jest jeszcze dużo dobrej, wartościowej młodzieży, która potrafi powiedzieć co myśli na ten temat a nawet uargumentować swoje poglądy...szkoda, że na tym spotkaniu zabrakło moich uczniów, którzy mogliby posłuchać świadectwa młodych ludzi, którzy mają wartości i potrafią dać świadectwo o nich...
Dzisiejszy świat przedstawia zupełnie inny obraz, przedstawia to co jest nienormalne jako normalność...i to jest paradoks, że wielu w tej nienormalności nie zauważa czegoś złego, tylko ślepo powiela to zło...
Zapraszam do dzielenia się swoimi poglądami na temat naszego spotkania, a może jakieś świadectwa... - małżeństwo na próbę...czyli wspólne zamieszkiwanie przed ślubem???

wtorek, 15 marca 2011

jeszcze parę słów o modlitwie...

Od niedzieli jestem w Skomielnej Czarnej w ośrodku rekolekcyjnym oo. Kapucynów na kolejnej, ostatniej już sesji Szkoły dla spowiedników. Czas jak zwykle obfity w działanie Pana Boga...wczoraj miałem okazje znów tak namacalnie poczuć dotknięcie samego Boga, było to cudowne doświadczenie...w sakramencie pokuty. Poczuć jak ten syn marnotrawny jak obejmuje Cię Ojciec i mówi do Ciebie jak dobrze, że jesteś ja cały czas i zawsze na Ciebie czekam...każde spotkanie z Jezusem w sakramencie pojednania jest jak delikatny dotyk Jego dłoni który przygarnia mnie poranionego słabościami i grzechami. Smutne jest jak wielu ludzi nie chce tego doświadczać wmawiając sobie, że nie mają grzechu, że im ten sakrament nie jest potrzebny...ci dopiero żyją w zakłamaniu...dla mnie osobiście jako kapłana-penitenta każde odejście od kratek konfesjonału jest najcudowniejszą chwilą.
Wsłuchując się i potem rozważając dzisiejszą ewangelię o tym jak Jezus uczy nas modlić się, nie sposób jeszcze raz wrócić do tego tematu. Bo przecież nie modlę się bo jestem święty, ale do tej świętości dążę i muszę mieć Nauczyciela, którym jest Jezus. Często zdarza się, że tak naprawdę modląc się rozmawiam z Osobą, która żyje i nieustannie na mnie czeka, pragnie abym dał się "porwać"...
Niejednokrotnie w rozmowach z ludźmi wychodzi fakt i stwierdzenie, że nie modlą się bo tak naprawdę to nic w ich życiu nie zmienia się, a nie pomyślą o tym, że owoce modlitwy są po jakimś czasie...to jest tak jak z drzewem na wiosnę najpierw pije wodę, później przyjmuje światło wiosennego słońca i dopiero po jakimś czasie wydaje piękne owoce...tak jest i z modlitwą...
Jezus dziś mówi "na modlitwie nie bądźcie gadatliwi...". Ostatnio przeczytałem w pewnej książce takie oto słowa, które pasują do dzisiejszej ewangelii...
"Czyż nie wiesz, że nic nie musisz mi mówić? Po prostu bądź ze Mną. Wejdź w Moją obecność. To nie ty robisz to dla Mnie, to ja chcę coś dla ciebie zrobić"...
To tak jak z człowiekiem który wychodzi się opalać, siedząc na słońcu jego skóra zaczęła zmieniać kolor, i było to zauważalne. Podobnie z nami gdy przebywamy w Bożej obecności jest to też zauważalne w naszym życiu.
Jezus daje nam też gotową odpowiedź na prośbę..."Panie naucz nas się modlić..."
Ojcze nasz, któryś jest w niebie...bądź wola Twoja..., odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy..."
Jeśli nie wezmę sobie tych słów do serca to nigdy autentycznie nie będę żył Bogiem. Wszystko zawarte jest w tych słowach. Nie są to łatwe słowa...chociażby "bądź wola Twoja"...gdy wypowiem te słowa z całą świadomością o ile łatwiej będzie mi przyjąć to co się dzieje w moim życiu, bez zbędnego użalania się, że to pewnie kara mnie spotkała...a po pewnym czasie wyjdzie, że dobrze się stało jak się stało i że w tym wszystkim był Bóg. Albo "odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy..." jak często się zdarza, że żyjemy w zakłamaniu, że niby jaką to mamy relację z Panem Bogiem, jak nam dobrze się z Nim rozmawia, jak to się z Nim przyjaźnimy a mamy wroga w najbliższym otoczeniu, albo żyjemy w nienawiści, to nie jest postawa godna ucznia Chrystusa. Musimy pragnąć to w sobie przezwyciężać a z pomocą Bożą wszystko jest możliwe...
Zapraszam i zachęcam do tego aby dzielić się jaką rolę pełni w moim życiu modlitwa?

poniedziałek, 28 lutego 2011

pokolędowe refleksje... - modlitwa

Jedną z najważniejszych momentów w czasie wizyty duszpasterskiej w domu rodziny katolickiej jest wspólna modlitwa. Piękne jest doświadczenie, całej rodziny modlącej się z kapłanem. Niestety nieraz się zdarza, że jest to jedyna wspólna modlitwa rodzinna. Nawet temat modlitwy pojawiał się w czasie naszych rozmów...okazuje się, że wielu ludzi się nie modli, bo ich modlitwa pozostała na poziomie dziecka i się nie rozwinęła...albo modlimy się wtedy gdy czujemy trwogę, grozi nam jakieś niebezpieczeństwo...często realizujemy powiedzenie "jak trwoga to do Boga"...może to jest i jakiś motor do działania w życiu wiary...ale Pan Bóg oczekuje na nas zawsze nie tylko wtedy gdy dzieje się źle...chce z nami dzielić i smutki ale też i radości...
A może modlitwa przychodzi nam ciężko bo tak naprawdę zapomnieliśmy jak można się modlić??? Jedną z piękniejszych definicji modlitwy jaką spotkałem w życiu była myśl św. Teresy z Avila: "modlitwa jest to nic innego jak miłosna /przyjazna/ rozmowa z Tym o Którym wiem, że mnie miłuje" (Ż. 8,5)
A więc rozmowa...to tak jak mamy przyjaciela, z którym mogę rozmawiać o wszystkim, nie wyszukując wielkich słów tylko to co czuję...co przeżyłem...dzielę się z nim... Analogicznie z Bogiem...praktykując ten rodzaj modlitwy budujemy relacje przyjaźni z Bogiem, w tym momencie to On jest naszym największym Przyjacielem z którym mogę rozmawiać...mówić Mu o tym wszystkim co się dzieje w moim życiu, o tym co dobre i o tym co złe...a może nieraz i trzeba się z Nim trochę "pokłócić"...ważne aby nie ulec diabelskiemu złudzeniu że po co o tym mówić Panu Bogu przecież On w całej swojej wszechmocy i tak o tym wie...owszem wie, ale czeka aż my Mu o tym powiemy, jak Przyjacielowi...i to jest piękne...w taki sposób budujemy relacje przyjaźni z NIM. I taką rozmowę, modlitwę wewnętrzną można praktykować wszędzie w domu, w kościele, na adoracji, w drodze do pracy itp...ale nie możemy się zwalniać z praktyk religijnych takich jak uczestnictwo w Eucharystii moment największego zjednoczenia z naszym Przyjacielem...

piątek, 4 lutego 2011

po I piątku miesiąca...

uff...w końcu minął ten pracowity dzień. I piątek miesiąca jest dzień w którym odwiedzamy chorych parafian z posługą sakramentalną i tak od godz. 7.30 chodziłem po moich chorych ale też i po byłych chorych ks. Krzysztofa, który przekazał nam swoich chorych po tym jak został proboszczem i został przeniesiony z naszej parafii, doszło nam trochę osób i teraz będziemy dużo później kończyć. W normalnym trybie to nie jest nic nadzwyczajnego ale biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze trwają wizyty duszpasterskie więc praktycznie cały dzień odwiedzamy mieszkańców naszej parafii...jestem mega-zmęczony...a jutro sobota i ponad 40 rodzin do odwiedzenia, oj będzie się działo...i tak minęły ferie.
a dzień zakończył się miłym akcentem, udało się pomóc pewnej młodej osobie w znalezieniu stancji u jednej z moich chorych, ileż miałem radości, że mogłem pomóc...widzę w tej sytuacji namacalne działanie Boga. Bogu niech będą dzięki

wtorek, 1 lutego 2011

"pokolędowe" refleksje... cz. II - ŚMIERĆ

minęło trochę czasu od mojej ostatniej notki...rzeczywiście ten szczególny czas w roku liturgicznym Kościoła, czas po Bożym Narodzeniu jest czasem intensywnej pracy dla kapłana na parafii. Kolęda na dobre się rozkręciła, codzienne spotkania z ludźmi każdego dnia mnie zaskakują. Nie raz rozmowy same się "nakręcają" a bywa i tak, że sam je nastawiam na odpowiedni tor...Smutne jest to, że nadal pomimo obszernego listu, który przygotowałem do naszych wiernych z wyjaśnieniem czym jest kolęda i jaki jest jej cel, to wielu ludzi niestety ciągle traktują tą jedyną okazję do tego, żeby wykorzystać obecność kapłana w ich domu na rozmowę o życiu, problemach dnia codziennego, troskach i radościach,jak przykry obowiązek.
Zadziwia mnie to, że w rozmowach o śmierci tyle uwagi się poświęca śmierci ciała, ...jakie to straszne, że musimy umierać, zostawiać to wszystko co przez całe życie nagromadziliśmy, zostawiać naszych bliskich... itp. a mało uwagi się poświęca na śmierć duszy, która niejednokrotnie ma miejsce na porządku dziennym. Mam tu na myśli grzech ciężki, w ogóle grzech. O tym chyba mało kto pamięta, że grzech przecież jest "umieraniem duszy", zabijaniem mojej relacji z Bogiem...rzadko kiedy się o tym mówi. Grzech jest ponownym krzyżowaniem Chrystusa. Dziś nie modne jest mówienie o grzechu, raczej tą część naszego życia wolimy ukryć, stąd tak nie łatwo przychodzi nam stanąć u kratek konfesjonału. A przecież tylko tam znajduje się mój ratunek. Nigdzie nie ma dla mnie ratunku jak nie w sakramencie pokuty i pojednania. Tam czeka na mnie sam Chrystus. I tylko kapłan ma moc daną od Boga poprzez sakrament kapłaństwa odpuścić mi grzechy, nie mogę odbyć spowiedzi przed Bogiem unikając konfesjonału...
Z czasów zakonnych pamiętam jak na rekolekcjach jeden z ojców mówił, że grzech jest konsekwencją braku modlitwy, braku relacji z Bogiem, rozmowy z Nim. A tłumaczymy się tylko brakiem czasu, zabieganiem, przecież po całym dniu muszę odpocząć. Po co mam się modlić?!!!
Ludzie są zniechęceni do dalszej drogi, jeśli pojawił się w ich życiu grzech a przecież Bóg, który jest Miłością wzywa mnie do powrotu. Nawet najokropniejsze grzechy nie są w stanie zniechęcić Boga do mnie.
Nie wyobrażam sobie życia Bogiem, bez sakramentu pojednania z Nim i tu może nas zawstydzać osoba np. św. S. Faustyny, która tak często korzystała z sakramentu pojednania, uzdrowienia, pomimo tego że żyła tak święcie...to co dopiero my...jeśli się łudzimy i mówimy, że nie mamy grzechu to jesteśmy kłamcami!!!
"Podnieś mnie Jezu i prowadź do Ojca...zanurz mnie w morzu Jego miłosierdzia. Amen"

czwartek, 13 stycznia 2011

"pokolędowe" refleksje... cz. I - ŚMIERĆ

Minęło ponad dwa tygodnie od rozpoczęcia wizyt duszpasterskich po domach naszych parafian. Czas szczególny, i bardzo bogaty w nowe doświadczenia. Tak bardzo się cieszę, że mam dużo czasu na to, żeby móc porozmawiać z parafianami o ich problemach, troskach dnia codziennego i wprowadzać w to wszystko Chrystusa. Każde odwiedziny są szczególne, każde coś wnoszą w moje życie, w moją posługę kapłańską i doświadczenie.
Niniejszą notką chciałbym rozpocząć mini-cykl refleksji, które snuję po wielu spotkaniach w czasie kolędy, w czasie rozmów z parafianami.
Jednym z wielu tematów podejmowanych w czasie swoich spotkań kolędowych jest śmierć, skąd się wzięła, dlaczego nas dotyka i dlaczego za wcześnie...
Z katechizmu pamiętamy, że śmierć jest rozłączeniem duszy od ciała. W encyklopedii wyczytamy, że śmierć jest ustaniem wszelkich procesów życiowych komórek. Każda z definicji jest prawdziwa. Jednak dla człowieka wierzącego to pojęcie jest o wiele głębsze. Można powiedzieć, że śmierć dla chrześcijanina jest drogą zmierzającą ku Chrystusowi, ku życiu wiecznemu. Jest drogą bez powrotu, w jednym kierunku. Umieramy już od momentu urodzenia. Każdy przeżyty dzień przybliża nas nieuchronnie do tego dnia w którym staniemy przed Obliczem Najwyższego z bagażem naszych doświadczeń, grzechów i Miłości. Nie ma (oprócz Boga) większej tajemnicy w naszej wierze. Ten moment dla wielu z nas jest jednym z najgorszych momentów na wspomnienie których czujemy gęsią skórkę...jednak jest czymś nieuchronnym. Jeśli się urodziliśmy musimy też i umrzeć.
I to jeśli nawet do końca tego nie rozumiemy przyjmujemy w miarę bez zastrzeżeń. Jednak najwięcej kontrowersji budzi tzw. przedwczesna śmierć...i tu w rozmowach jest chyba najwięcej pretensji do Boga, do drugiego człowieka, w końcu do samego siebie. Niejednokrotnie spotkałem się z takim stwierdzeniem, że czemu Bóg zabrał go ( ją ) tak wcześnie...przecież mógł/mogła/ jeszcze pożyć. I to jest takie nasze ludzkie myślenie. Zapominamy o tym, że Bóg widzi całe nasze życie, my tylko widzimy do "pierwszego zakrętu" wie co dla nas w danym momencie jest najlepsze. Jednak dla każdego pożegnanie z kimś bliskim, nawet jeśli się jest wierzącym nie jest czymś łatwym. Są łzy, pretensje. Wiem jak sam przeżyłem śmierć babci. Było to dla mnie trudne doświadczenie. Wtedy też chyba najbardziej doświadczyłem czym jest samotność kapłańska, kiedy to nad grobem wszyscy wokół mieli w kimś wsparcie w żonie, w mężu...ja stałem sam ze swoim bólem, który ściskał serce. I pewnie każdy przyzna racje, że tak myślimy, że kiedy by śmierć nie przyszła to zawsze będzie za wcześnie... jednak w tym wszystkim warto zaufać Bogu.
Na zakończenie chciałbym przytoczyć słowa Anny Świderkówny nieżyjącej już wybitnej biblistki.
"Bóg lepiej wie, jak długo mamy żyć.
Każe nam podejmować całe mnóstwo decyzji,
ale o tym jednym sam decyduje.
Dlatego właśnie nikt nie umiera
za wcześnie ani za późno - może na tym polega grzech samobójców.
Jestem pełna podziwu dla niewierzących,
którzy przyjmują śmierć ze spokojem, czasem z bohaterstwem,
Natomiast człowiek, który uważa się za wierzącego,
powinien wiedzieć, że jest to spotkanie z Miłością."

wtorek, 4 stycznia 2011

kolędy...ciąg dalszy /odsłona druga/

Jakąś godzinę temu wróciłem z wizyt duszpasterskich, dziś to chyba sam siebie przeszedłem :) od godz. 16.00 odwiedziłem 14 rodzin i skończyłem ok 21.30. Ale jestem zadowolony, może trochę zmęczony...widzę, że im więcej mogę poświęcić czasu dla tych których odwiedzam tym większą czuję satysfakcję. Każde odwiedziny to cenne doświadczenie Boga w radościach rodziny, w ich troskach codzienności ale i uczestniczenie w ich cierpieniu. Nawet nie raz trzeba umieć pomilczeć wraz z nimi, w obliczu niedawnej śmierci kogoś bliskiego, nie jest to łatwe. Nieść Chrystusa w każde odwiedzane mieszkanie to moje największe pragnienie.