poniedziałek, 27 grudnia 2010

hej kolda, kolęda...hej kolędy to czas.

Po jednodniowym, świątecznym pobycie w domu rodzinnym wróciłem, naładowany, wypoczęty do nowego wyzwania jakim jest wizyta duszpasterska. Choć nie jest to łatwy czas, ale dla mnie piękny, czas niesienia Boga tam gdzie być może o nim zapomniano, a może wogóle jest On mało znany. Pierwszy dzień kolędy za mną, nie powiem jestem trochę zmęczony, ale jak ja to mówie, jest to pozytywne zmęczenie. A te spotkania z parafianami są zawsze czymś budującym, dla obu stron. I pomyśleć, że od rozmowy o domowych pupilach, zwierzątkach można dojść do Pana Boga, i to jest najpiekniejsze, że ten ciekawy czas można tak przeżyć, omadlając tych do których Bóg mnie posyła i nieść Boga do mieszkań tych których się odwiedza.

sobota, 25 grudnia 2010

Boże Narodzenie - w samotności i ciszy Bóg ciebie lepiej usłyszy

Po krótkiej nocy, wcześnie rano zacząłem dzień, który zapowiadał się bardzo pracowicie i teraz pod koniec dnia czuję, że taki był...po całym dniu pracy, ale i spotkania z zaprzyjaźnioną Rodzinką mam czas na chwile refleksji, w końcu trochę czasu na bycie z Bogiem sam na sam, w mojej samotni...po mszach wyszedłem na spacer z Remikiem i mało brakowało a bym się poddał pogrążającej samotności, widząc w oknach światełka choinek, puste ulice, w końcu są święta i to święta rodzinne. W takich chwilach wspominam, jak za dziecięcych lat w gronie rodzinnym spędzaliśmy święta u babci, było nas bardzo dużo, to dopiero była wigilia, coś niesamowitego.
Po ludzku patrząc wizja pustego mieszkania w takim dniu może być przerażająca, ale przecież nie jestem sam...a może w końcu to dla mnie szansa na to, aby poadorować Dzięciątko Jezus, w ciszy swojego mieszkania, w ciszy swojego serca.
Pamiętam, jak czytałem pewną książkę której cytaty tak mi się podobały, że je sobie wypisałem, teraz chyba pasują do sytuacji...: "Jako kapłan mam być w szczególnej łączności z moim Panem i Bogiem - Jezusem Chrystusem, a jeśli jestem w łączności z Nim samym, to jakże mógłbym być samotny..."
Święta są pięknym czasem, czasem spędzanym w gronie rodzinnym, ale to już nie dotyczy kapłana. Po takich uroczystościach, po Pasterce, czy Rezurekcji ludzie wracają do siebie, by świętować i cieszyć się w gronie najbliższych, w rodzinie. A ja wracam do swojej samotności, by świętować razem z Bohaterem tego święta. Jest to coś wspaniałego, ale na pewno nie jest to łatwe. Proszę Boga, żebym nigdy od Niego się nie odłączył.
"Człowiek powołany do wyłącznej służby Bogu może być szczęśliwy tylko w tej służbie i złudne byłyby tęsknoty za czymś innym. Za czymś, do czego powołani są inni"

"A Słowo Ciałem się stało"

Wczorajszy dzień upłynął tak szybko, że nie zdążyłem się obejrzeć a tu przyszła chwila żeby zasiąść do wigilijnego stołu. Wigilia na parafii na pewno nie jest tym samym co w rodzinnym gronie, ale jest tez spotkaniem we wspólnocie braci w kapłaństwie i Sióstr zakonnych które pracują w parafii. Jest to też piękny czas wspólnej modlitwy, śpiewu kolęd, prezentów i wieczerzy. We wspólnocie zakonnej jeszcze inaczej to przeżywałem, może dlatego, że z dala od rodziny, od najbliższych. Tu rodzina jest nie daleko, tym bardziej że już ich odwiedziłem, przełamaliśmy się opłatkiem. Ten dzień jest szczególnym czasem w roku, może do końca też go nie wykorzystuje, ze względu na to, że jest też trochę zabiegania wokół liturgii, organizacji a i spowiedzi tez mamy w tym czasie sporo.
Odwiedziłem też w tym pięknym dniu mojego Przyjaciela w Jego rodzinie, było to dla mnie też bardzo szczególne doświadczenie, które pokazało mi jak bardzo zbliżają takie momenty, utrwalają więzi przyjaźni, wspólnie zasiąść do stołu, przełamać się opłatkiem itp.

piątek, 24 grudnia 2010

Wigilia Świąt Bożego Narodzenia

Kochani, każdemu z Was życzę obfitych łask od Dzieciątka Jezus. Niech miłość która narodziła się w betlejemskiej grocie, na nowo niech się odradza każdego dnia w naszych sercach.
ks. Karol Krukowski

czwartek, 23 grudnia 2010

czas radości..., czasem smutku...?

dzień, jak co dzień, chociaż nie do końca, już jutro wigilia Bożego Narodzenia. rano wyjechałem do miasta na drobne zakupy, i pewnie bym jeszcze tak do południa pochodził po mieście, gdyby nie telefon od proboszcza i wezwanie do chorego z wiatykiem i namaszczeniem. Wróciłem z miasta, ubrałem się, wziąłem Najświętszy Sakrament, oleje i wyszedłem, jednak nie miałem świadomości co mnie czeka, jak dużo do myślenia da mi to spotkanie. Na miejscu zastałem mężczyznę w sile wieku, z rakiem mózgu, w sumie w stanie agonii, jednak na tyle miał jeszcze świadomości, że zdążył się wyspowiadać, przyjął Komunię św. i namaszczenie. Widok jednak był bardzo smutny, widać było, że odchodzi i gaśnie w oczach. Gdy wracałem do domu, na ulicach panował jak zwykle w tym czasie przedświątecznym gwar, zabieganie, ale i radość z nadchodzących dni świątecznych. Jednak uświadomiłem sobie żegnając się z rodziną opiekującą się swoim chorym mężem, ojcem że ten czas nie jest dla nich czasem radosnego oczekiwania na przyjście Zbawiciela, mają świadomość, że tracą kogoś bliskiego. To nie jest łatwe doświadczenie, tym bardziej, jeśli nie jesteśmy na to przygotowani. Jak bardzo bolesne musi być to doświadczenie...a my, żyjący z boku, nawet nie wiemy co się wokół nas dzieje, ktoś się rodzi i ktoś umiera. Dla jednych ten czas będzie czasem radości a jednocześnie ten sam czas dla innych będzie czasem żalu, łez...chociaż każdego z nas to czeka, żyjemy tak jak by to nas nie dotyczyło. Dziękuje Bogu, że w powołanie kapłańskie wpisane jest i takie doświadczenie, doświadczenie towarzyszenia umierającym , chorym. To uczy pokory i wartości życia. Jak często zdarza nam się narzekać na swoje małe choroby, dolegliwości gdzie może z boku, za ścianą ktoś naprawdę cierpi. a my zaślepieni swoimi sprawami nie potrafimy zauważyć cierpiącego Chrystusa w drugim człowieku.

środa, 22 grudnia 2010

adwentowe oczekiwanie, czy zabieganie?

Przeraziłem się wczoraj jak na chwile zajechałem do jednego z olsztyńskich marketów...poprostu po tym co tam zobaczyłem stwierdziłem, że adwentowe oczekiwanie zamieniło się w coś komercyjnego, mikołaje, chodzące aniołki sprzedające opłatki (zresztą pewnie nie poświęcone nawet, bo po co...!!!), bąbki, choinki i to wszystko już od 2 listopada, a gdzie to radosne oczekiwanie na przyjście Zbawiciela? nie ma oczekiwania, jest zabieganie, a nawet szalony galop za gadżetami, zakupami...w tym wszystkim zatracamy coś najistotniejszego. Tak jak dwa tysiące lat temu i dziś Chrystus się rodzi nie zauważony, w "żłobie" gdzieś obok naszych miast i wiosek, a nie w naszym życiu, nie w naszym sercu...
Podobna gonitwa wkrada się do życia duchowego, te kolejki przy konfesjonałach, nie przygotowane, a jeśli już to na szybkiego spowiedzi, to jest smutne, że nawet raz na pół roku nie potrafimy wziąć się w garść i przygotować solidnie rachunek sumienia. A Jezus chce się narodzić nie gdzieś na uboczu, On chce się narodzić w moim sercu. Marana tha!!!

poniedziałek, 13 grudnia 2010

myśl dnia...a w zasadzie wieczoru

"od tego czy kapłan ma czas, zależy jego relacja z Bogiem"
te słowa mogą być swoistym rachunkiem sumienia kapłańskiego...co prawda wpadły mi w ręce akurat po spowiedzi ale zawsze lepiej późno niż wcale, ale przed następną spowiedzią akurat jak znalazł. Zapisałem to zdanie uczestnicząc w "szkole dla spowiedników" na jednej z konferencji, ale dziś mnie uderzyły szczególnie, i dały dużo do myślenia. Chociaż już niejednokrotnie przekonałem się, że jeżeli Boga nie postawie na właściwym miejscu to wszystko inne zaczyna być nie na właściwym miejscu. Wystarczy, że zaniedbam moją relację z Bogiem, wszystko zaczyna się dokumentnie powalać...i to jest prawda. Gdy dzień zacznę z Bogiem wszystko inaczej wygląda, wtedy wszystko jest przepełnione Bożą obecnością, gdy w ciągu dnia z Nim rozmawiam, dzień jest bardziej radosny, gdy rozmawiam z Nim na spacerze, wszystko wokół budzi podziw i dziękczynienie a gdy kończę z Nim dzień wtedy jestem spokojny gdy wkraczam w moją "małą" śmierć...jeżeli dzień jest przeplatany modlitwą wtedy na wszystko znajduje czas, wbrew pozorom, że można "tracić" czas na modlitwę i wtedy się nie wyrobić z obowiązkami...nie ma nic bardziej mylnego, jeżeli ułoże tak dzień że spotkam w nim Boga to wszystko co zaplanowałem a nawet więcej uda mi się zrobić.
Te słowa uzmysłowiły mi, jak często bezmyślnie mówię..."nie mam czasu" bo... a może to wtedy sygnał do tego, że coś nie tak jest w relacji z Tym o którym wiem, że mnie kocha?

wtorek, 7 grudnia 2010

"zabłąkana owieczka" - czyli ja, Ty..., my...

czy słowa dzisiejszej ewangelii nie są radosne? czy nie napawają optymizmem? za każdym razem kiedy czytam, rozważam te słowa, zawsze moje serce się raduje. Bóg tu przedstawiony jest jako Dobry Pasterz który gdy tylko zauważy, że jedna z jego owieczek się zagubiła, to zostawia te które są i idzie na poszukiwanie tej jedynej...
Każdy z nas potrzebuje kogoś Kto pokieruje jego życiem, potrzebuje pasterza, szczególnie w dzisiejszych czasach w miejsce Dobrego Pasterza próbują się wkraść pseudopasterze, którzy pod przykrywką dobra, sprowadzają nas na manowce naszego życia, którzy pragną naszej zguby, nie potrzeba sekt, wystarczy ktoś kto próbuje nam wmawiać, że to co złe to jest dobre itp. albo ktoś kto chce nami manipulować, oj a takich nie brakuje...a iluż idoli chciałoby zauzurpować sobie prawo do naszego życia, kierowania nami??? wmawiania nam co jest na czasie itp. w rezultacie tylko Bóg może zaspokoić pragnienia naszego życia, tylko ON może kierować naszym życiem o ile my tego chcemy? On dobry Pasterz zawsze kiedy tylko się gubie, kiedy tylko gubie drogę prowadzącą do Niego, wychodzi mi naprzeciw i zostawia całe stadko, żeby mnie, zabłąkaną owieczkę znaleźć...
Dobrze wiemy, że nie dużo trzeba w dzisiejszym świecie żeby pobłądzić...tylko Jezus wyznacza właściwy kiedunek.

niedziela, 21 listopada 2010

Król...prezydent...władca...???

w dzisiejszym świecie, słowa król, prezydent kojarzą się nam chyba nie zbyt interesująco, tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę to co się dzieje w świecie, czy narodzie...jesteśmy tak bombardowani różnego typu informacjami, że one wręcz nas odstraszają i zniechęcają do dalszego zgłębiania informacji dotyczących osób które postawione są "nad nami" a tak to już jest, że ktoś nami musi rządzić, pomimo równości zawsze muszą być "wyżej" postawieni...
I teraz jak tu przeżywać dzisiejszą uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata, czy ta zbieżność terminów może być przyczyną zniechęcenia...Jezus Chrystus Król Wszechświata, ten który stworzył cały świat jest Jego Królem i Panem. Jest Panem mojego życia, jednak jest Królem Wielkiej Pokory, czego dowód mamy w dzisiejszej ewangelii..."Szydzili z Niego i żołnierze; podchodzili do Niego i podawali Mu ocet, mówiąc: «Jeśli Ty jesteś królem żydowskim, wybaw sam siebie»." /Łk 23, 35-43/ i może nie ma tego wprost, ale Jezus na te słowa tylko milczy, o jakże pokorny to Król, przykład na nasze czasy, zepsute czasy...gdzie pokora i cichość są raczej czymś głupim w oczach świata...
To dopiero przykład...Król bez tronu ale zamiast tego krzyż..., bez złotej korony ale za nią ciernie na głowie, bez berła ale z trzciną w ręku...czy taki Król może królować? o tak i nie tylko królować ON może mnie zbawić..."dziś ze Mną będziesz w raju"
A my??? a my tylko stoimy i patrzymy się jak opluwane jest Jego Królestwo, czy coś robimy, czy umiemy być ambasadorami Jezusowego Królestwa???
Jak jeszcze dużo brakuje mi do Jezusowej postawy...pamiętam jak idąc ze szkoły w sutannie, przechodząc przez pasy, mijało mnie dwóch młodych mężczyzn, przeszli obok mnie i splunęli przede mną, o jak się we mnie wtedy zagotowało...a gdzie pamięć o postawie Mojego Króla, pojawiły się nie potrzebne emocje, a gdzie ten pokój którego owocem powinno być raczej pobłogosławienie tych młodych ludzi a nie złorzeczenie...
Królestwo Jezusa nie jest z tego świata...ale z tego do którego zdążamy a którego bramy otworzył nam przez swoją śmierć i to było największe zwycięstwo TEGO Króla!!!

piątek, 19 listopada 2010

czy Bóg sędzia?

dziś na spotkaniu Wspólnoty Krwi Chrystusa powstała pewna kwestia, która jest nadal dość ciekawa. Chyba nadal boleje to co kiedyś uczyliśmy się w katechizmie..."że Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza a za zło karze" w mniemaniu wielu z nas do dziś w religijności naszej bardziej wypełniamy praktyki religijne tylko dlatego, że boimy się tego, że Bóg nas będzie karał...a zupełnie zapominamy o Bożym Miłosierdziu, o którym tyle przekazała nam s. Faustyna. Oczywiście Bóg jest sprawiedliwy i odpokutujemy za nasze grzechy, ale Boże Miłosierdzie jest nieogarnione i to właśnie ten przymiot Boga jest największy, przewyższający wszystko inne, i o tym zapomnieć nie możemy.
Mam świadomość tego, że każdy z nas nosi w sobie obraz Boga, i widzi Go po swojemu, i zależne jest to od wielu czynników jaki ja w sobie nosze obraz Boga, pamiętajmy o modlitwie o to, żeby ten Bóg objawiał się nam takim jakim jest naprawdę a więc kochającym i Miłosiernym Ojcem.
Wiele już razy w swoim życiu spotykałem się ze stwierdzeniem, że muszę tak robić czy inaczej bo jak tego nie zrobię to Bóg mnie ukaże, albo gdy coś nie pójdzie po naszej myśli, albo zachorujemy to się słyszy a bo Bóg mnie ukarał...nie ma nic bardziej mylnego. Bóg chce dla nas jak najlepiej, nie chce naszej zguby, kocha nas Miłością odwieczną a najlepszym tego dowodem jest to, że wydał za nas nędznych, swojego Syna Jezusa Chrystusa, jak bardzo musi nas kochać...On nie karze, co najwyżej dopuszcza na nas te może trudne sytuacje, choroby itp, itd...a najlepszym tego obrazem jest Hiob...
Panie przymnóż mi wiary, abym umiał Cię kochać...

wtorek, 16 listopada 2010

Święto NMP Ostrobramskiej - Matki Miłosierdzia...kocham Cię Maryjo...

Niesamowicie mnie dziś poruszyła ewangelia z dzisiejszego święta, a dokładnie scena zwiastowania NMP, i tak rozważając te słowa stwierdziłem, że można tą ewangelię nazwać ikoną Matki Bożej Miłosierdzia...w tej ewangelii Maryja jest zadumana, rozważająca słowa Archanioła, "jakże się to stanie, skoro nie znam męża?", "niech się tak stanie", w końcu "oto ja służebnica Pańska"...w tym fragmencie" nie ma" Jezusa, Maryja dopiero się dowiaduje, że będzie Jego Matką, zgadza się, wypowiada swoje FIAT...jest dla nas wzorem posłuszeństwa Bożemu głosowi. Weźmy teraz ikonę dnia dzisiejszego Matki Bożej Miłosierdzia, Maryja przedstawiona jest sama bez Jezusa, czyż nie zaskakujące podobieństwo? Jej twarz jest zamyślona...ręce złożone w geście zatroskania, ale i przyjęcia, godzenia się z Bożą wolą, uległości wobec niej...te dwie "ikony" ewangeliczna i obrazu są niesamowicie do siebie podobne, i tym podobieństwie piękno ich się jeszcze bardziej uwidacznia...
W dniu dzisiejszym dostałem piękny prezent od Matki Bożej, w postaci 7 osób z naszej parafii, które założyły w mojej intencji Apostolat Margaretki, jest to modlitwa codzienna do Matki Bożej, wywodząca się z Medugorie, każdego dnia poszczególna osoba modli się w intencji swojego kapłana. Chyba nie mogła mi Matka Boże zrobić większego prezentu w dniu swojego święta, a ja Jej dziękuję za takie oddane osoby, które podejmują ten trud modlitwy i ofiary. Matka Boża pobudzając do tego żeby taki ruch powstał miała na myśli wspieranie modlitewne kapłanów, jest to ruch szczególnej modlitwy za kapłanów, i za takich ludzi Bogu niech będą dzięki. Dla mnie szczególnie jest to ważne, gdyż mam świadomość, że bez modlitwy nawet nie ma co marzyć o świętości, a gdy ma się wsparcie swoich parafian i nie tylko to daje siłe do niesienia krzyża codzienności...

poniedziałek, 15 listopada 2010

jak drobiazg może ucieszyć...

Niedziela, dzień pracy dla kapłana się zakończyła...w sumie może nie zmęczony ale też i nie wypoczęty... :) mieliśmy dziś gości w parafii, zespół muzyczny Misjonarzy Werbistów, dali czadu bracia, muszę powiedzieć że się wybawiłem nawet...wiem, że była to tylko namiastka tego co dzieję się na liturgii misyjnej ale i to było cudowne...
Jednak popołudnie okazało się jeszcze bardziej przyjemniejsze, odwiedził mnie mój Przyjaciel, który w Olsztynie jest tylko co kilka tygodni, niby nie ma w tym nic nadzwyczajnego, ale wiedząc że przyjechał na bardzo krótko, nawet nie myślałem, że uda nam się spotkać...i to jest właśnie ten drobiazg, który był najmilszym akcentem dnia dzisiejszego, który sprawił mi ogromną radość...bo nawet chwila spędzona w obecności bliskiej osoby, jest jak wieczność...

sobota, 13 listopada 2010

"Nie mów o Bogu, zanim ludzie nie pytają, ale żyj tak , aby pytali".

od dwóch dni te słowa które zamieściłem w tytule bloga a wzięte z jednego z komentarzy nie dają mi spokoju :)tzn. cały czas o nich myślę...
Cały czas swoim życiem kapłańskim powinienem świadczyć o Chrystusie, i to bez względu na to czy jestem "w pracy" czy jestem w sutannie czy bez niej...Postawa moja powinna być właśnie taka, że ludzie patrząc powinni pytać o Boga, swoją postawą powinienem pociągać do Boga, tak bardzo chciałbym umieć bez reszty żyć dla Boga nie zostawiając sobie żadnej furtki...a to też ludzkie, że chcielibyśmy coś mieć z tego świata...a to nie dla nas...bo przecież "Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć." (1 Kor 1:27)
Staram się zawsze być w sutannie, niejednokrotnie w swoim życiu czy to zakonnym czy teraz kapłańskim doświadczyłem tego, że właśnie habit czy sutanna doprowadziła do mnie ludzi potrzebujących modlitwy, wsparcia, rozmowy...pamiętam taką sytuację, kiedyś szedłem po mieście i zaczepiła mnie starsza pani, z płaczem powiedziała, że właśnie wyszła ze szpitala i zostawiła tam męża u którego stwierdzono raka, stan ciężki, chwilę porozmawialiśmy i tylko prosiła o modlitwę, ta rozmowa jak sama stwierdziła dla niej była czymś kojącym, a dla mnie świadectwem tego, że gdybym był bez sutanny ona nigdy by do mnie nie podeszła...i takich sytuacji już miałem wiele, dla mnie takie momenty też są bardzo ważne i budujące...
Niektórzy chcąc się usprawiedliwić że nie chodzą w sutannie tłumaczą,że nie szata czyni kapłanem...pewnie tak, ale w dzisiejszym świecie uważam że właśnie świadectwo tego, że nie wstydzę się pokazywać kim jestem to jest to czego oczekuje ode mnie Chrystus, chociaż i z tego powodu doświadczam nieraz przykrości, ale i sam Mistrz cierpiał...codziennie proszę o siłę abym umiał iść pod prąd tego świata...

piątek, 12 listopada 2010

moje świętych obcowanie...

wczoraj wieczorem po dość długim czasie przyjechałem do domu rodzinnego, już nie chodzi o odpoczynek ale 1 listopada minął a ja nie odwiedziłem grobów swoich najbliższych i dopiero dziś odwiedziłem moją Babcie i Prababcie. W uroczystość Wszystkich Świętych była taka piękna pogoda,że aż żałowałem że nie mogę pochodzić po cmentarzu, tak bardzo lubię spacery wśród mogił tych znanych i nie znanych...
Dziś mogłem w końcu pojechać, pomodlić się zapalić znicz...i powspominać te wspólnie spędzone chwile z Babcią, jako że chodziłem do szkoły w Ornecie po lekcjach zawsze mogłem zajść do Babci i czekał na mnie ciepły obiadek :) miłe słowo...dlatego śmierć Babci przyszła tak niespodziewanie i nagle...zawsze kiedy stoję nad Jej grobem przychodzą wspomnienia, rozmawiam z Nią bo wiem, że mnie słyszy i się za mną wstawia, taka jest nasza wiara, wiara w świętych obcowanie i w to, że nasi zmarli żyją innym życiem wpatrując się w Boga tego który daje życie i kiedyś wskrzesi nasze ciała do życia w chwale...
Wieczny odpoczynek racz im dać Panie a światłość wiekuista niechaj im świeci


list od Boga, Który jest moją Miłością...

od dwóch tygodni w czwartkowe wieczory spotykam się jako opiekun ze wspólnotą Krwi Chrystusa, jest to mała grupka osób, ale za to o wielkich sercach, zakochanych w Bogu. Niby nic nowego, spotykamy się, wspólnie modlimy, wielbimy Boga i rozważamy Słowo Boga, staramy się żyć Słowem Życia, i to jest to co mnie chyba najbardziej zauroczyło, pociągnęło...jako kapłan starałem się "karmić" Bożym Słowem każdego dnia, ale we wspólnocie jeszcze bardziej Je przeżywam, staram się wcielać Je w życie, no i przede wszystkim dzielenie się tym Słowem z braćmi i siostrami (no może w naszym przypadku z siostrami), dziwne ale od dwóch tygodni na nowo, z jeszcze większą gorliwością żyję, odkrywam to co Bóg do mnie kieruję...to Słowo odbieram jak "list" do mnie...od samego Boga, który chce mi tyle powiedzieć, ale najbardziej to, że mnie kocha Miłością przeogromną, że umarł na krzyżu właśnie za mnie, że w Jego oczach jestem jedyny i niepowtarzalny.
W dzisiejszym świecie nie jest to takie proste, wcielić w życie tak radykalnie słowa Jezusa, które są przecież wymagające...ale wiem, że przy odrobinie chęci i pragnienia wszystko jest możliwe...wszystko mogę w tym Który mnie umacnia!!! 

środa, 3 listopada 2010

Samotność jest przedsionkiem śmierci

Przeczytałem dziś cytat, który umieściłem w tytule...i może gdyby nie przeżywane w ostatnich dniach tajemnice, wspomnienia bliskich zmarłych to może bym nad tym cytatem przeszedł obojętnie.
Ale coś w tym jest, naprawdę...i samotność ( mam tu na myśli swoją, kapłańską samotność...) umiejętnie przeżywana, i śmierć jest przebywaniem, zmierzaniem ku Bogu. Wszystko zależy od naszego punktu widzenia. Bo przecież może być samotność niszcząca a może być samotność budująca, i właśnie ta druga jest zachwycająca, bo własnie w samotności odnajduję Boga - mojego życia, i w tej samotności mogę prowadzić z NIM dialog, możemy na nowo się odnajdywać. Pewnie, można uciekać przed samym sobą, przed byciem ze sobą sam na sam, przed byciem z Bogiem...doświadczenie mojej przeszłości pozwala mi delektować się ta SAMOTNOŚCIĄ  w której odnajduje TEGO Który jest sensem mojego życia. Ileż radości jest w tym, że mogę z NIM i tylko z NIM prowadzić dialog mojej duszy w ciszy mojego kapłańskiego życia...jestem dla Niego a ON jest dla mnie. 
Podobnie śmierć, jest przecież nieodłączną częścią a w sumie zakończeniem naszego ziemskiego życia. Nie jest łatwa do pojęcia, nawet dla mnie wydawać by się mogło mającego do czynienia z nią dość często, poprzez posługę kapłańską...i śmierć może być czymś pięknym, jeśli nasze życie było piękne, przeżyte wraz z tym Który jest Panem życia i śmierci. Nie myślę tutaj o emocjach, które towarzyszą nam przy śmierci ale o tym czym ta śmierć jest, znamy przecież tyle jej określeń - brama, droga do wieczności, wieczny odpoczynek itp. I w odróżnieniu od samotności, śmierć jest już całkowitym zjednoczeniem człowieka z Bogiem, dlatego tak ważny jest moment śmierci, ta chwila w której opowiemy się za albo przeciw Miłości...
Obyśmy w tym najważniejszym momencie (wbrew pozorom) naszego życia mieli przy sobie Tą która jest naszą Niebieską Matką i żebyśmy w końcu usłyszeli "Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego..."


poniedziałek, 1 listopada 2010

‎"NIE LĘKAJCIE SIĘ BYĆ ŚWIĘTYMI !" JP II

1 listopada chyba za bardzo się nam "wbił" w świadomość jako dzień smutny, melancholijny, pełen zadumy...i po części tak jest z tej racji że wtedy kiedy rzeczywiście wspominamy naszych bliskich zmarłych to już jesteśmy w pracy i mało się myśli o tym...
I tak już się utarło, że w tym z jednej strony radosnym dniu kiedy obchodzimy Uroczystość Wszystkich Świętych, tych których Kościół wyniósł do chwały ołtarzy ale i tych którzy są takimi "cichymi" świętymi i którzy się cieszą oglądaniem Boga, jednocześnie udając się na groby naszych bliskich tak jakby kumulujemy tajemnicę tych dwóch dni w jeden...
Jan Paweł II w jednej ze swoich homilii będąc w Polsce, powiedział do nas "Nie lękajcie się być świętymi!" dla nie jednego śmiertelnika wydaje się to być wielką abstrakcją, w dodatku nigdy nie osiągalną...dlaczego???
Pewnie, gdy wpatrujemy się w Świętych, którzy są kanonizowani, beatyfikowani to nas może przerazić, jak ja mogę taki być ze swoimi wadami, słabościami....ale za rzadko wczytujemy się w życiorysy tych świętych a wtedy byśmy zobaczyli, że niejednokrotnie było tak, że różnie wyglądało ich życie. Pierwsze co nasuwa się od razu postać św. Augustyna, jego życie... do momentu wymodlonego przez matkę nawrócenia aż po zdanie: "Niespokojne jest serce moje, dopóki w Tobie nie spocznie."
Tak, tak ja też mogę być świętym, tylko muszę tego pragnąć. W Piśmie Świętym też znajdziemy zachętę... 

„Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty!” (Kpł 19, 2)

Dlaczego się tak bardzo tego boimy? a może wstydzimy? tak mało o tym mówimy...pragnę być święty, pragnę do tego dążyć, chociaż mam świadomość moich słabości, ale przecież każdy je ma...
Świętość nie jest zarezerwowana dla księdza, osoby konsekrowanej ale także dla męża, żony, ojca, matki itd...nawet w ostatnich czasach mamy tego wspaniałe przykłady ( św. Joanna Beretta Mola )
Świętym być tzn. płynąć pod prąd...pod prąd dzisiejszego świata, nie jest to łatwe, chociażby nawet ze względu na silne "wiry" ale można. Dlatego wytężając siły każdego dnia nie lękam się starać dążyć do świętości...by móc kiedyś powiedzieć: niespokojne było moje serce, dopóki nie spoczęło w Tobie mój Boże...

ps. wielką pomocą w drodze do świętości jest posiadanie świętych Przyjaciół, chociażby swojego świętego Patrona, może warto nawiązać taką relację, jeśli jeszcze tego nie zrobiłem? :)

nawet ciekawość może zbawić...

zastanawiające prawda? a niejednokrotnie słyszeliśmy że "ciekawość to pierwszy stopień do piekła"... a czytając ewangelię z dzisiejszej niedzieli to własnie ta ciekawość pozwoliła Zacheuszowi dojść do poznania Jezusa, dojść do zbawienia...
Z przekazu ewangelii wiemy, że Zacheusz był człowiekiem niskiego wzrostu a tłum go ograniczał, nie pozwolił zaspokoić ciekawości ujrzenia Jezusa, dlatego wdrapał się na drzewo. My też jesteśmy łasi na wszelkiego typu cudowności, nasza ciekawość nie raz sięga zenitu gdy tylko słyszymy że coś się wydarzyło...nie raz słyszałem takie stwierdzenie, że gdybym zobaczył Jezusa wtedy na pewno bym uwierzył, jednak chyba nie zawsze jest to dobrze ukierunkowana ciekawość. Jednak to co było na początku u Zacheusza tylko pragnieniem zaspokojenia ciekawości ujrzenia Mistrza przerodziło się w spotkanie z Nim które doprowadziło go do Prawdy. Z człowieka grzesznego staje się tym którego zbawienie staje się udziałem. Gdy Jezus zapragnął przyjść do jego domu, tym samym spowodował że ten uczynił refleksję nad swoim grzesznym życiem i postanowił je zmienić.
My także " w świecie poszukiwań cudowności" szukajmy prawdziwego Jezusa, który przychodzi właśnie do mnie poranionego przez grzech, słabego człowieka aby mnie przemienić, aby dać się poznać i pogościć się w moim sercu... To Jezus do mnie mówi "dziś muszę się zatrzymać w Twoim domu" zaprośmy Jezusa do naszej codzienności... a zaproszenie to prędzej czy później wyda obfite owoce. 

niedziela, 24 października 2010

grunt to Rodzina…

w dzisiejszym świecie wydaje się niektórym, że kapłan to “ufoludek” lub nie z tej ziemi. A jednak każdy ksiądz wychowywał się w normalnej rodzinie, gdzie były i radości i smutki. I dziś gdy się tyle mówi o tym jak to, źle że księża nie mają rodziny, że są samotni, że ta samotność im tak doskwiera a to przecież zależy wszystko od tego jak tą samotność umiemy przeżywać…owszem bardzo ważne jest, żeby też nie uciekać od samotności, umieć żyć z samym sobą a przede wszystkim w obecności Pana Boga. Jednak żeby ta moja relacja była normalna to i w przeżywaniu samotności muszę też tą moją samotnością kapłańską dzielić się z innymi, a może nawet dzięki tej samotności być dla innych jeszcze bardziej…cała ta refleksja “naszła” mnie gdy w modlitwie wieczornej dziękowałem Bogu za przemiłe spotkanie w gronie zaprzyjaźnionej Rodziny (parafialnej), która jest rzeczywiście dla mnie jak rodzina. Właśnie w takich momentach ja jestem dla nich, ale to działa obustronnie, bo wtedy kiedy nie jest łatwo w niesieniu krzyża samotności wiem, że mam oparcie w “Rodzinie” ( oczywiście oprócz najbliższej Rodziny) i takich relacji, każdemu kapłanowi potrzeba, żeby spotkać się przy stole, porozmawiać, podzielić się tym czym żyjemy. To jest piękne, własnie takie chwile rekompensują kapłanowi “brak” własnej rodziny…

sobota, 16 października 2010

…dotknięcie Tajemnicy Życia i Śmierci…

Dziś w nocy wróciłem z kolejnej sesji Szkoły dla spowiedników, gdzie na nowo odkrywałem charyzmat tego wielkiego sakramentu Bożego Miłosierdzia jakim jest sakrament Pokuty i Pojednania. Sobotni poranek zaczął się bardzo miło, gdy słońce zaglądało do okna, za którym życie toczyło się normalnym trybem…ludzie chodzili z zakupami, śpieszyli się na autobus, matki chodziły na spacer ze swoimi dziećmi. Zacząłem odmawiać modlitwy poranne gdy po chwili rozległ się w ciszy mojego mieszkania dzwonek telefonu, w którym zapłakana kobieta z płaczem poprosiła żeby przyjść do jej umierającej mamy, mojej chorej, którą co pierwszy piątek odwiedzałem… w pierwszym momencie jak zawsze w takiej chwili poczułem najzwyklejszy w świecie strach, lęk przed ludzkimi emocjami, uczuciami…jak najprędzej ubrałem sutanne, wziąłem co potrzebne i z modlitwą na ustach zmierzałem do domu umierającej…różne myśli kłębiły się mojej głowie, czy zdążę, czy dam rady unieść ciężar tego co przeżywają najbliżsi umierającej, dla której w tym momencie najważniejsze już jest tylko to, że za chwile stanie przed Tronem Boga Najwyższego. Gdy wszedłem do domu wszyscy domownicy zgromadzeni byli przy konającej, mój lęk mocą samego Boga został pokonany, zacząłem się modlić, namaściłem i widziałem jak pani J. odchodzi na spotkanie z Panem Bogiem. Nie jest to łatwe doświadczenie szczególnie gdy przyjmuje się na siebie cały ciężar tego momentu rodziny…W takich chwilach staje mi przed oczami całe moje życie, moi bliscy…i te myśli kłębiące się w głowie, o Panie daj siłę nieść ten krzyż……zawsze się wydaje że pomimo wieku, śmierć przychodzi za wcześnie, te nasze ludzkie myślenie zupełnie nie idzie w parze z zamysłem Stwórcy, taka lekcja jak dziś uczy każdego z nas, od nagłej i nie spodziewanej śmierci wybaw nas Panie, bądź przy nas w takiej chwili…
W kapłańskiej posłudze wydawać by się mogło spotykam się z takim doświadczeniem “na co dzień” a jednak każda taka chwila jest dla mnie jedyną w swoim rodzaju, chwilą rekolekcji, chwilą skupienia…skupienia nad tajemnicą Życia i Śmierci…
“Życie nie dokończone
gdy oczy ci zamkną i zapalą świecę
miłość spełnioną i nieudaną
płacz
między mądrością i zabawą
Bożej powierzam opiece”
ks. Jan Twardowski

czwartek, 14 października 2010

“Chata”

Zakończyłem w dniu dzisiejszym lekturę rewelacyjnej książki pt “Chata” Williama P. Younga. Rewelacyjna to mało powiedziane!!! ona jest wspaniałym “modlitewnikiem”, jest odkrywaniem na nowo Boga. Żałuję, że dopiero teraz ją odkryłem a z drugiej strony się cieszę, że w ogóle dostała się w moje ręce. Po przeczytaniu tej książki na pewno zmienimy nasze myślenie o Bogu Trójjedynym, obali się mit Boga którego być może znamy z lat dziecięcych jako staruszka z długą siwą brodą itp. Książka poruszą tez zagadnienie cierpienia i to w cale nie łatwego do pogodzenia się z nim i przyjęcia, pokazuje że zawsze Bóg jest z nami nawet jeśli nam wydaje się inaczej. Jeśli uważasz, że tragedie twojego życia są wyreżyserowane przez Boga i Bóg do nich dopuszcza to ta książka jest właśnie dla ciebie. Na nowo odkryjesz , że Bóg potrafi nawet z największego zła wyciągnąć dobro. Pojawia się tez motyw przebaczenia tak bardzo ważny w życiu każdego człowieka…przebaczenia Bogu, przebaczenia drugiemu człowiekowi…czytając Chatę uczymy się na nowo relacji z Bogiem Ojcem, Jezusem - Synem Bożym i Duchem Świętym. Tę powieść czyta się jak modlitwę… jest to najlepsza powieść jaką kiedykolwiek przeczytałem.
Zachęcam do lektury tej przepięknej  powieści a później do dzielenia się wrażeniami :)

środa, 6 października 2010

pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie….do takich bowiem należy Królestwo niebieskie…

dzień zaczął się niby normalnie, poranny spacer z pieskiem, poranne modlitwy i zwyczajne czynności…uśmiech z rana do całego świata :) i kolejny dzień rozpoczęty. po godz. 12 wyszedłem do szkoły i wtedy doświadczyłem niesamowitego spotkania…idąc do szkoły spotkałem pewną panią z dzieckiem, nie było by w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to że mijając to dziecko ono stanęło przede mną uśmiechnęło się i zaczęło machać do mnie rączką…nic nie mówiło tylko stało i przyjaźnie machało rączką…od razu przyszły mi na myśl właśnie te słowa z ewangelii o “dzieciach” właśnie w takich małych, niewinnych osobach Bóg żyje cały czas, i śmiało mogę powiedzieć, że idąc do szkoły tak namacalnie spotkałem Jezusa w osobie tej małej Istotki…to było piękne doświadczenie. W duchu pobłogosławiłem ją ( bo była to dziewczynka) i poszedłem dalej. Niech będzie Bóg uwielbiony.

niedziela, 3 października 2010

Kochać - to dać wszystko i dać siebie samego… - św. Teresa od Dzieciątka Jezus

Wczoraj Kościół obchodził wspomnienie św. Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, wielkiej świętej karmelitanki, która swoim życiem propagowała “małą drogę”… W naszej wspólnocie z racji tego, że pracują tu siostry Terezjanki obchodziliśmy ten dzień uroczyście, dzień uwieńczony uroczystą mszą św. pod przewodnictwem ks. biskupa Jacka, po mszy św. spotkaliśmy się ze wspólnotą Sióstr i ks. biskupem na wspólnej kolacji, i tradycyjnie losowaliśmy każdy dla siebie myśl św. Tereski. Ja właśnie wylosowałem tą która jest w tytule… :) od momentu kiedy tylko wyciągnąłem tą myśl od razu się z nią utożsamiłem, tak tez rozumuję swoją posługę kapłańską, żeby umieć dawać dla innych siebie samego, to nie jest łatwe szczególnie wtedy gdy nie dostaje się nic w zamian, ale chyba na tym to polega żeby kochać, kochać, kochać…całym sercem…

środa, 29 września 2010

J 15, 13-15 Wy jesteście przyjaciółmi moimi

W tych słowach Jezus odkrywa przed nami istotę przyjaźni. Prawdziwy przyjaciel poświęca się dla przyjaciela, a jeśli to konieczne poświęci dla niego swoje życie. Nie używa przyjaciela dla swoich celów, lecz poświęca się dla niego.
Z przyjaźnią wiąże się zażyłość, bliskość, otwartość, gotowość do podzielenia się z drugą osobą tym, co porusza moje serce.
Staram się to wszystko oddawać Jezusowi żebym umiał być też dla drugiego Człowieka tak jak On tego chce…
Albert Camus
Nie idź za mną, bo nie umiem prowadzić. Nie idź przede mną, bo mogę za Tobą nie nadążyć. Idź po prostu obok mnie i bądź moim przyjacielem.

poniedziałek, 27 września 2010

po pielgrzymce do Medugorie i Rzymu…

Góra Objawień - Medugorie

na Górze Objawień

nasza grupa na Górze Objawień

Krizevac - droga krzyżowa ( 4 w nocy)


Dubrovnik

u o. Pio w San Giovani Rotondo
z Radkiem u św. Antoniego w Padwie

audiencja generalna u Benedykta XVI
to był piękny czas, pomijając fakt że pogoda nam dopisała było baaardzo ciepło to jednak było też trochę krzyżyków z którymi też trzeba było się zmierzyć…ale i to było cenne doświadczenie. każda pielgrzymka pokazuje mi że do każdego człowieka trzeba podejść indywidualnie, jednak nieraz nawet największe starania nie zawsze są udane, i teraz widzę, że chyba nie zrobiłem wszystkiego co mogłem zrobić żeby uniknąć pewnych sytuacji… spotkanie z uczestnikami pielgrzymki, przebywanie z nimi, wspólna modlitwa a nawet i te trudne doświadczenia zbliżają, staram się być dla nich…
Nie zabrakło też namacalnego dotknięcia Pana Boga i to właśnie w doświadczeniu bycia w tych świętych miejscach, modlitwy i…doświadczenie Boga w drugim Człowieku, i to było dla mnie najpiękniejszym przeżyciem, że Chrystus przychodzi do mnie wtedy kiedy jest mi najbardziej ciężko w drugim Człowieku, który bezinteresownie podaje przyjazną dłoń, potrafi wysłuchać, wspólnie się pomodlić i pokrzepić dobrym słowem.  Właśnie ta konkretna osoba którą Bóg postawił na drodze mojego powołania, w konkretnym miejscu i czasie ukazała mi działanie Boga w moim życiu, w momencie kiedy tego Boga na nowo odnajduje, doświadczam… i potrzebuje… w drugim Człowieku bądź Jezu uwielbiony…

niedziela, 20 czerwca 2010

Zaufać Bożej Opatrzności…

“…Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkie potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane.
Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy”… /z dzisiejszej Ewangelii/
Czytając dzisiejszy fragment Ewangelii uzmysłowiłem sobie, jak często my sami a także nasze otoczenie zupełnie nie stosujemy się do tych słów… zabiegamy dosłownie o wszystko, nieraz nawet na wyrost…, zapominając o tym, że Ojciec Nasz Niebieski wie najlepiej czego potrzebujemy, wystarczy tylko zaufać…
A patrząc już tak trochę żartobliwie, to sam pół dnia spędziłem na czymś zupełnie przeciwnym, a mianowicie planowałem i przygotowywałem pielgrzymkę parafialną, materiały, pomoce itp…to już nie długo, a ja nie lubie zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę, lubie mieć wszystko na czas przygotowane…nie mogę się doczekać tego wyjazdu, dla mnie jest to czas szczególny, czas poznawania nowych miejsc, nieraz odkrywania na nowo tych już znanych…ale przede wszystkim czas wspólnego przebywania z pielgrzymami, w wielu przypadkach są to osoby które już ze mną pielgrzymuję 3 rok…wspaniali Ludzie…dla takich chwil, dla tych Ludzi warto się poświęcać.

niedziela, 13 czerwca 2010

po długiiiiim czasie…..

Chyba dopiero teraz tytuł bloga nabrał sensu :) , zakładając go miałem świadomość, że nie będę miał za dużo czasu żeby pisać…
Dużo się ostatnio dzieje…przede wszystkim żyję teraz końcem roku szkolnego, a że uczę w liceum ogólnokształcącym więc praca jest można powiedzieć z “dorosłymi” ludźmi, ostatnie zaliczenia, wystawianie ocen…jeszcze kilka dni i wakacje, odpoczynek od zajęć szkolnych, bo na parafii jesteśmy cały czas, ale i czas urlopu też będzie…
Jakiś czas temu miałem niesamowite doświadczenie spotkania z młodym człowiekiem który chciał odebrać sobie życie, jednak postanowił zapukać najpierw do moich drzwi…jestem przekonany, że w tym wszystkim napewno był Pan Bóg…długo z Nim rozmawiałem, jednak nie miałem pewności czy udało mi się Go przekonać do tego że Życie jest darem Boga, rozstalismy się…oddałem całkowicie tę sprawę Panu Bogu, prosiłem wiele osób o to żeby modliło się w intencji tego młodego człowieka, po południu zdarzył się “cud” ów młody człowiek wrócił, żeby podziękować, za rozmowe, modlitwe…to było jedno z piękniejszych doświadczeń kapłańskiej codzienności…

poniedziałek, 15 marca 2010

o spowiedzi…ciąg dalszy

Chyba nie ma piękniejszego fragmentu, przypowieści traktującej o spowiedzi (może nie wprost)… Łk 15,1-3.11-32. Dzisiejsza ewangelia ukazuje postać syna marnotrawnego - grzesznik; i miłosiernego ojca - Bóg. Ile to razy w naszym życiu my żądamy od Boga części “majątku” która się nawet nam nie należy. Przez grzech odchodzimy od Boga, a ON jak ten ojciec w przypowieści nieustannie czeka i wypatruje naszego powrotu. Gdy decydujemy się na spowiedź to tak jakbyśmy wkroczyli na drogę powrotu do Boga. Modlitwa jest tym zbliżaniem się do Boga, a Eucharystia w pełni przeżyta jest tym wpadaniem w ramiona kochającego Ojca, i oczekiwaniem na słowa jak dobrze że wróciłeś, tak długo na Ciebie czekałem… Nie odwlekajmy tego nieustannego zawracania na drogę wiodącą do domu naszego Ojca…

sobota, 6 marca 2010

…ten szczególny czas…

Chyba nikogo nie trzeba przekonywać do tego, że czas który dane nam jest przeżywać z woli Bożej ( myślę tu o czasie Wielkiego Postu) jest czasem szczególnym dla człowieka wierzącego. Kojarzy nam się on z rekolekcjami, naukami stanowymi, drogą krzyżową, nabożeństwem Gorzkich Żalów, no i oczywiście ze spowiedzią wielkanocną…no właśnie…ze spowiedzią…a może warto by się nad tym dłużej zatrzymać…czym jest dla mnie spowiedź, czy potrzebą mojego serca?, czy pragnieniem powrotu do Ojca ( patrz Łk 15, 1 nn), czy przykrym obowiązkiem??? Zachęcam do rozmowy na ten temat, może jakieś świadectwa??? refleksje…a może i jakaś dyskusja się z tego wywiąże :)

czwartek, 4 marca 2010

myśl dnia

KAŻDY KAPŁAN POWINIEN TAK ZŁĄCZYĆ SIĘ Z CHRYSTUSEM, ŻEBY MÓC GO NAŚLADOWAĆ”
I o to proszę Boga każdego dnia…

środa, 3 marca 2010

na koniec dnia…

…i tak mija kolejny, dzień sesji…wybrałem się dziś po obiedzie na spacer, pochodzić trochę po tej górskiej wioseczce, pogoda jak na to co zapowiadali iście wiosenna, słońce świeciło, może nie grzało ale było miło. Wybrałem się na cmentarz prafialny, położony wysoko na górze, piękne widoki…jest co podziwiać, i ten klimat cmentarza, bardzo lubie chodzić po cmentarzach, w Olsztynie tego nie ma. Przyszła mi taka refleksja jak cudowny jest Pan Bóg, że stworzył tak piękny i zróżnicowany świat, góry są piękne i jakże tajemnicze…są jak nasze życie…dziękuję Ci Panie Jezu za moje życie, za to że jestem i kim jestem.

wtorek, 2 marca 2010

Pierwszy dzień II Sesji Szkoły dla spowiedników za nami…

Od wczoraj jestem w Skomielnej Czarnej w klasztorze ojców Kapucynów na II Sesji Szkoły dla spowiedników,  jest to błogosławiony czas trochę i odpoczynku po dość długim czasie odwiedzin duszpasterskich, od pracy w szkole…ale przede wszystkim czas zbliżenia się do Pana Boga ( dziś mieliśmy dzień skupienia ), czas spotkania z innymi kapłanami, i czas wykładów na temat spowiednictwa…
Dzisiejszy dzień skupienia był refleksją na temat biblijnej ikony Zacheusza ( Łk 19, 1-10) która przedstawia wzajemne szukanie się Boga i człowieka. To Bóg inicjuje spotkanie z człowiekiem.
A wieczorem mogliśmy obejrzeć wspaniały film o św. Ricie-patronce od spraw trudnych i beznadziejnych, polecam, (jest też i książka̷ ;) film podsumowałbym tymi słowami Jeśli ufacie Panu - nie ma rzeczy niemożliwych…

poniedziałek, 1 marca 2010

coś nowego…???

Pewnie nie jednego czytelnika zastanowi fakt po co kolejny blog…??? przecież i tak jest ich tyle, pewnie tak, i to w dodatku założony przez księdza…a może właśnie w dzisiejszym świecie pełnym przemocy, wulgarności potrzeba jak najwięcej świadectw obecności Boga, a wiem że moje życie, powołanie to świadczenie o Bogu, każdego dnia…
a “nie…codziennik” z dwóch powodów: po pierwsze mam świadomość z racji wielu obowiązków pewnie nie uda mi się codziennie tu zaglądać…a drugi :) to co po … chciałbym się dzielić właśnie codziennością życia kapłańskiego, ukazywać jego normalność i piękno. a pracując na co dzień w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego doświadczam tego piękna każdego dnia, w każdej sytuacji ( może nie zawsze łatwej ), w drugim człowieku napotkanym nawet i przypadkowo…